Co się stało z Moim Sensem ???
Generalnie, aż wstyd się przyznać, ale jakoś w tym komercyjnym pędzie zapomniałem, iż ciąży nade mną coraz trudniej wypełniany obowiązek bycia sobą. Nie będę tutaj nikogo męczył swoimi wyrzutami sumienia, bo jak by nie było, cały czas we mnie jest wiele radości z obcowania z wędką i na tym się skupmy. Wiosna i wielkie oczekiwania, które wraz z upływem pierwszych wiosennych tygodni pokazały jak będzie to ciężki wyjazd. Cholera jasna, znów piszę materiał na „Sens” – łapię się na tym, że staram się być nad wymiar poprawny – walić to :). Kilka dni temu spotkałem gdzieś na spacerze z psem, starego znajomego z osiedlowej glinianki, który opowiedział mi kilka swoich przygód z upływającego sezonu skwitowawszy go słowami. „Wiesz co ??? 50 lat już je łowię, a ciągle czuję takie szczęście, jakbym był nad wodą pierwszy raz”. Głupio mi się zrobiło i tyle, bo ja bym tego o sobie tak zdecydowanie nie powiedział, co nie zmienia faktu, iż odkrywam w sobie coraz to nowe pokłady nadwodnego zadowolenia.
Czas upływa nieubłaganie i w każdym z nas dochodzi do zmian, które pewnie bardziej martwią niż cieszą, ale chyba po to wyruszamy nad wodę by przeżywać przygody, odczuwać wiele emocji w oczekiwaniu na chwilę zakłócenia spokoju przeraźliwym dźwiękiem sygnalizatora, co na szczęście nie uległo z upływem czasu wielkiej zmianie.
Dużym problemem moich wyjazdów jest pewnego rodzaju presja, no może to zbyt brutalnie powiedziane, ale na pewno zdwojona chęć by odnieść sukces co niestety jest wynikiem „uzawodowienia”’ moich działań około wędkarskich, ale i z tym już się oswoiłem i co najważniejsze, nauczyłem się czerpać z tego dużą przyjemność….
Zdjęcie które ma zaszczyt otwierać ten materiał przedstawia jedno z bardziej elektryzujących mnie miejsc w jakich mam przyjemność bywać. Woda ta, w swej wstępnej łaskawości postanowiła sobie ze mnie przez następne dwa sezony zadrwić, pokazując gdzie jest miejsce dla nadwodnych intruzów. Musze tutaj przyznać, iż pomimo kilku sukcesów na tej wodzie traktuję ją zawsze z dużą pokorą i zawsze się sprawczynią przyśpieszonego bicia serca przy każdym nawet delikatnym piku…. O porażkach było na początku, choć były jeszcze dwie dużo większe, bo dotyczyły porażek na płaszczyźnie relacji międzyludzkich, ale to też sobie darujemy – nie czas i nie miejsce. Wczesnowiosenny wyjazd i jego powodzenie był uzależniony głównie od warunków atmosferycznych jakie są najczęściej kluczowym czynnikiem na budzących się ze snu wodach. Tutaj rokowania były baaaaardzo nieprzychylne, a pomimo tego zdecydowałem się na postawienie jednej z wędki w sposób irracjonalny. Marker obsypany na full i branie już pierwszej nocy.
Gdzieś w tym wszystkim znajduje się potworny fart. Do wody na znalezioną półkę powędrowało około 4kg mocno „zadipowanych” kulek. Plan był prosty. Na tym dywanie do końca wyjazdu będzie stał jeden „popek” na „chod’rigu” i po kilku godzinach branie. Jedyne jakie odnotowano w tej części zbiornika podczas mojego pobytu, co wobec obecności nad wodą przysłowiowej ikony tego łowiska można określić DAREM Z NIEBA.
Bardzo chciałbym wrócić na to łowisko w przyszłym roku, choć nie będę już igrał z losem i liczył na to, iż warunki atmosferyczne będą na tyle korzystne, by woda „otworzyła się” specjalnie dla mnie. Pozostawię to „tubylcom”, niech polują na przychylne warunki, wyglądając przez okno i podejmują decyzję o wyjeździe nad wodę z minuty na minutę, by za kwadrans posyłać pierwszy zestaw w jej otchłań.
Żarłoczek, każda forma obcowania z namiastką zapachu pożywienia w pełni wykorzystana. W kategorii wędkarskiej ten wyjazd można uznać za udany, choć to cholerne parcie na szkło, potrzeba zdobywania „danych do medialnych działań”, i świadomość, że będzie to bardzo mało aktywny wędkarski sezon a dobiegła końca mało rybna zasiadka na bądź co bądź bardzo atrakcyjnej wodzie, do domu wróciłem bardzo niespełniony. Kilka dni snułem się w mojej „Sensownej krainie”, z uczuciem strasznego łomotu. Coraz trudniej znoszę porażki. Plan na nowy sezon – PRZESTAĆ SIĘ MAZAĆ JAK BABA. Wiosna rozbudziła się na całego, a ja oddałem się czemuś co powoduje, iż zaczynam jakoś aktywniej w tym karpiowym świecie żyć.
ZAWODY , relacje z nich stały się moim prawdziwym hobby, gdzie po prostu się spełniam, i już z tego miejsca ciesze się na sezon 2019 gdzie obok finału Mistrzostw Polski, mam zaplanowany udział w kilku imprezach eliminacyjnych. Niestety, to również staje się przyczyną braku czasu na swoje wędkarskie wojaże. Wracając do Mistrzostw Polski, przed zawodami, które następowały po nich, postanowiłem wyskoczyć na lokalną wodę. Chociaż 2 doby – chociaż kilka chwil w spokoju……
Wstyd się przyznać, ale troszkę potraktowałem ten wyjazd jako wyjazd po rybę na facebooka. O tym, że nie zabrałem żadnej maty przypomniał mi Denis na pierwszym zakręcie, przeskakując na miejsce „pilota” – zawsze ograniczała go kołyska. Po co mi jakaś mata myślę sobie. Chrzanić fotografowanie kolejnej 10tki. O tym co się później stało opowiedziałem tylko „Kronowi”, który w reakcji na moje argumenty o tym, że boję się, iż nikt mi nie uwierzy po prostu w większości – dużej większości przemilczałem to co się działo. ODWIEDZIŁY MNIE W CIĄGU TYCH DWÓCH NOCY CHYBA WSZYSTKIE RYBY Z TEJ WODY. Wystarczyło tylko uwierzyć, że ta woda po prostu WYMUSZA zastosowanie jednej taktyki. Ekstremalnie mało i ekstremalnie aktywnie. Zajechałem na 70 metrowych wywózkach baterie 30Ah LI-Fe. Miałem ryby w podbieraku i na 2 wędkach jednocześnie. Miałem w zanadrzu 2 zepsute worki, które w części zamka przeszydełkowałem za pomocą igły, plecionką, gdy złowiłem piękną rybę. Była największą rybą pływającą w tej wodzie. Utworzyłem hand-matę metodą „pomysłowy Dobromir”, wykonaną z podłogi do namiotu, 2 kocy, która poza tym, że była bezpieczna to powodowała, że dostawałem wścieklizny i po 3 rybie zrezygnowałem z fotografii. Nocne odjazdy ograniczały możliwości Video filmowania, zresztą brak kołyski w samotnych produkcjach jest po prostu traumatycznymi doznaniami. Było wspaniale !!!!!!!!!!!!, miałem zdjęcia kilku ryb i reszta była zabawą, taką jak wiele, wiele lat temu. Obiecałem sobie wtedy, że już nigdy nie zwątpię w swoje wędkarstwo. Całe swoje życie przyporządkowałem wyjazdom nad wodę. Praca zawodowa i wieloletnia „posługa społeczna”, też była przemyślaną formą zatrudnienia przychylna wyjazdom nad wodę, aż z moją pasją przegrała. Pasja stała się moim sposobem na życie. Obym znalazł model połączenia tego w spójną całość, choć nie ukrywam, ŁATWO MI NIE JEST
Patrząc na to zdjęcie WIDZĘ SIEBIE
Po tym wyjeździe obiecałem sobie, że moje wędkarstwo muszę bezwzględnie w sobie uporządkować. Postanowiłem odłożyć na bok wszelkie obawy przed niepowodzeniami, które należy wkalkulować w krajobraz wyjazdów, niezależnie od ich celu. Zważywszy na potrzebę tworzenia materiałów różnej maści, nie można dopuścić do pewnej formy zakompleksionej stagnacji. Nie ma wyjazdów straconych. Każdy wyjazd jest udany i koniec. Porażka ???? Porażka jest uznać, ze pobyt nad woda był porażką, co najwyżej nie powiódł się jeden z jego elementów i choć jest to element bardzo ważny, nigdy nie powiem, że zasiadka była NIEUDANA.
Tak uduchowiony dostałem kolejną srogą lekcję od losu.
9 nocy nad wodą, na 3 pięknych łowiskach, w tym dwóch należących do topowych łowisk komercyjnych w Polsce – bez ryby. Fakt, iż o tej porze roku znów wiele uzależniamy do warunków pogodowych, ale sportowo to była tragedia, bo rokowania nie były aż tak niepomyślne. Spadła jedna ryba po kilku chwilach holu, bo postanowiła ze mnie zadrwić i znalazła jakiś zaczep w miejscu gdzie już miało być bezpiecznie, i tyle pozostało z „szansy na sukces”. Czasami człowiek się zastanawia co robi źle. Dlaczego wszystko nie jest takie proste, takie oczywiste?. Sukces zawsze najpiękniej wybrzmiewa, a porażka, no właśnie co z tymi wędkarskimi porażkami ???? Zdecydowanie najczęściej są obrazem przemilczanym. Brudny marketing nie uwzględnia przecież czegoś takiego jak PORAŻKA, więc w poczynaniach wielu, powstaje często medialna dziura, którą może tylko zatkać coś spektakularnego. Sukces niestety też jest krótkotrwale wybrzmiewający nie wiadomo jak by nie był spektakularny, bo często jest przykrywany ludzką zawiścią, która chyba jest największą zmorą naszego środowiska. Ehhhhh….. W okresie bezrybnych wyjazdów mam to szczęście przyglądać się poczynaniom innych. Nauczyłem się czerpać z tego wielką radość, w końcu mam wielki udział w ich historii, którą piszą swoją pasją. Czego chcieć więcej ????
Szczęśliwego Nowego Roku, pomimo trudności znalezienia czynników, które to szczęście powodują, cytując jedne z ostatnich życzeń jakie otrzymałem – te od Mateusza Pietkuna. „Najlepszego w Nowym Roku i chwil, które zapierają nad wodą dech w piersiach 🙂 ” Pozdrawiam Sensownie
Daniel Kruszyna
Back The Primitive
Back The PrimitiveCelem wyprawy było jezioro, położone miedzy Paryżem a Le Mans, w pięknej dolinie rzeki Loire. Powierzchnia to około 15 hektarów głębokością wahającą się miedzy...
Zatoka marzeń
Zatoka marzeń Do napisania tego materiału zainspirował mnie ciekawy artykuł znaleziony na portalu „Sens Życia”. Portal ów również obudził we mnie chęć pisania, macie więc do...
Moje wędkarskie początki
Moje wędkarskie początkio wędkarskiej przygody zachęcił mnie tata .Było to 4 lata temu. Pamiętam dokładnie jeden z moich pierwszych wyjazdów. Było to stare dorzecze rzeki Warty w...
Schyłek lata z życiówką w tle
Schyłek lata z życiówką w tleSchyłek lata …………… najpiękniejszy czas na wspaniałe chwile nad wodą. Od kilku lat ta pora roku daje mi naprawdę wiele radości których doznaję na...
Jak zdjąć karpiowe fatum
Jak zdjąć karpiowe fatumPełni nadziei na duże ryby wybraliśmy się z Damianem na dwudniową zasiadkę. Jak dotychczas to mój najgorszy sezon w życiu i po ostatnich porażkach bardzo...
Tylko strach może unicestwić marzenie
Tylko strach może unicestwić marzenieCzym jest dla mnie łowienie karpi?…………………………….. Gdy kilka ładnych lat temu pierwszy raz poczułem na kiju pierwszą dużą rybę wiedziałem , że...
Rafik – Historia pasją pisana
Rafik – Historia pasją pisanaKiedy dokładnie to się zaczęło? Naprawdę nie wiem, ale zdaje się, że gdy miałem 7-8 lat. Na gliniance niedaleko mojego domu, kij leszczynowy, kawałek...