Karpiowe Solo
……….. Poniedziałek. Kogo namówić na zasiadkę. Przecież wszyscy pracują, a to nie weekend aby zorganizować wspólny wypad na posiedzenie.
Moja decyzja o zasiadce zapadła zanim jeszcze zdążyłem pomyśleć. Spragniony przygody nie mogłem już dłużej czekać, bo mijające dla nas euro można powiedzieć , że zakończyło się. Z tego też powodu znalazło się troszkę czasu, aby wyruszyć na jakieś mokradło i po emocjach piłkarskich wyluzować się jak na „karpiownika” przystało.
Decyzja o wyborze wody też nie trwała zbyt długo i za wyzwanie postawiłem sobie zbiornik zaporowy o powierzchni 250 ha. W pierwszej chwili pomyślałem, że pojadę posiedzieć , a nie połowić tak z marszu na taką dużą wodę, ale przecież nie o to w tym chodzi i przed wybraną wcześniej decyzją nic nie było w stanie mi przeszkodzić. Jak to przed każda zasiadką bywa, przygotowania, kręcenie kulasów, uzupełnianie braków…tym razem tego nie było. Decyzja była natychmiastowa, bo i ta zasiadka nie była przecież planowana.
Prognozowana pogoda przez moja ulubioną pogodynkę Dorotę Gardias sprawiła, że musiałem do torby spakować krem z filtrem, aby sobie skóry za mocno nie przypiec. Gdybym ją teraz spotkał, to ten krem uv bym jej w dupsko wtarł, bo też do niczego mi się nie przydał. Miało być tak pięknie, a było tak burzliwie.
Dojeżdżając do miejsca, spoglądając w szybę zadowolenie i emocje związane z zasiadką wzrastały z minuty na minutę. Kiedy dojechałem do wybranej miejscówki
widok wody zrobił na mnie takie wrażenie, że mało co się nie posikałem ze szczęścia. Trzcinowisko dookoła, w jednej części zbiornika wyspa, którą tylko oglądałem podczas ćwiczeń jakie mamy, pływając właśnie tutaj w pracy motorówką w ramach ćwiczeń ratowniczych na wodzie. Zostawmy w tyle pracę i skupmy się nad naszym celem jakim jest wypoczynek.
Dysponując około 5 kg kuleczek i około 15 kg kukurydzy szybko wziąłem się za przygotowywanie porcji na zanętę.
Zbiornik zaczyna powoli zarastać, a na domiar złego we wodzie pełno „żabianki” taka wata ja ją tak nazywam, a co to za zielsko i skąd się bierze to nie mam pojęcia.
Pierwszy sygnał jaki zaczął pojawiać się w głowie to problem dotyczący oblepiania się żyłek tym badziewiem…cóż nikt nie mówił że będzie lekko i trzeba będzie z tym sobie radzić.
Moje obcowanie z przyrodą zaczynało robić się coraz głębsze, kiedy to z trzcinowiska wypłynęła kaczka z młodymi. Nie byłem ich w stanie szybko przeliczyć, ale 15 było ich na pewno. Widok taki dla mnie jest już nagrodą za braki jakie miałem ostatnio względem zasiadówek. Co może być bardziej pięknego jak szeleszczący tatarak,
kaczka przepływająca z małymi obok stanowiska, która zrobiła to w taki sposób jakby chciała powiedzieć, że to ona tu mieszka, a ja jestem tylko intruzem, który przyjechał jako gość.
Bardzo fajnie się złożyło, że Bartek akurat był w Koninie i mógł podjechać do mnie nad wodę, a przy okazji pomagając w ogarnięciu całego majdanu karpiowego.
Jak widać się nie nudził, a ja miałem z głowy pompowanie pontonu.
W tym samym czasie kiedy Bartek ćwiczył mięsień dwugłowy uda, ja zacząłem przygotowywać ziarno. Woda nie jest głęboka, a i podobno amury w niej nie małe. Taki miałem napisany scenariusz na tę wodę, ale jak to była ze scenariuszami życie i tak napisze inaczej.Wykorzystując Bartka jako sternika skupiam się na odpowiednim zlokalizowaniu odpowiedniego miejsca.
Markera stawiam obok ściany ziela na głębokości 1,8 z delikatnym namułkiem na dnie. Jak widać na foteczce zadowolony z wybranej miejscówki wracamy do brzegu, aby napić się w końcu, bo i gardła pozasychały.
Priorytetem jest wysondowanie i przygotowanie papu dla naszych milusich zanim się ściemni . I w tej właśnie chwili znalazło się trochę czasu na degustację zimnego piwa.
Nim się obejrzałem, a już kolejny dzień nadszedł wielkimi krokami z nadzieją na dobra pogodę, a co najmniej na taka jaką zastałem w dniu minionym.
Zaprzyjaźniona rodzinka kaczek postanowiła z samego rana odwiedzić moje stanowisko. Widok kaczek z samego ranka sprawił, że zacząłem się wkupiać w przyrodę, której dostatek dookoła i zacząłem się czuć ogniwem wiążącym mnie z jego drzewem biologicznym, gdzie moja pozycja była na samym dole. Intruz to intruz.
Wymiana kuleczek tonących na pływające okazała się strzałem w dziesiątkę, bo już pół godziny po wywiezieniu zestawu na macie melduje się piękny pełnołuski.
Jak widzicie się nieźle zjeżył jak dostał fleszem po oczach. Ze złości chciał mi swingera zassać, ale zdążyłem mu przemówić, aby się tak nie denerwował i że za chwile wróci do domu. Zdenerwowany nie dał sobie przemówić i na odchodne jeszcze potraktował mnie wodą z płetwy, którą tak zagarnął wodę odpływając i mocząc moją twarz.
Ogromnym zaskoczeniem było dla mnie złowienie ryby w przeciągu kilkunastu godzin na tak dużym akwenie. Po prosty miałem szczęście, że wcześniej zlokalizowane osobniki zainteresowały się podanym przeze mnie menu. Po braniu jak to powinno się odbywać donęcam łowisko kuleczkami które kręciłem kilka dni wcześniej o zapaszku scopexu.
Po godzinie od wywiezienia zestawu zaobserwowałem spławy kilkanaście metrów na prawo od mojego miejsca. Decyzja na tak oczywiste dowody bytności ryby i przerzuceniu zestawu nie trwała zbyt długo. Poszło by szybciej gdyby nie zielsko, a raczej „żabiakna” która utrudniła zwijania zestawu . Co kilka metrów nawiniętej żyłki musiałem czyścić przelotkę szczytową, która wypełniona glonami uniemożliwiała dalsze zwijanie. Po zabiegu zwijczym już nie płynę, a rzucam. Zmniejszam ciężarek i postanawiam wstrzelić się w miejsce bytności pożądanych osobników. Po chwili w ten sam punkt wystrzeliwuje z kobry kilka kulek, które w mojej teorii miałyby ryby zainteresować do pobrania pokarmu i pozostania w miejscu.
Ileż to razy pochłonięty pracą w przechytrzeniu cwaniaka zapominałem o samym sobie i konsumpcje odkładałem na chwilę większego luzu. I tym razem nie było inaczej. Na wodzie zrobiła się cisza, a ja mogłem w spokoju zadowolić swoje podniebienie fasolką po bretońsku, która to smakowała mi na głodnego jak nigdy dotąd.
Po obiadowej uczcie jak to przystało trzeba i poleżeć , aby się wszystko ładnie poukładało, ale nie tym razem. Na całe szczęście wskaźnik brania zaczął piszczeć kiedy to najedzony wylegiwałem się na łóżku, a nie w chwili jedzenia za co byłem niesamowicie wdzięczny.
Odjazd był tak mocny, że przez chwile myślałem, że to przelatująca kaczka zahaczyła o żyłkę, ale byłem w błędzie. Kij trzymany w ręku nie wygina się jak po poprzedniej rybie, ale nie oznaczało to, że walka nie była ekscytująca .
Po raz kolejny daje luzu na żyłce, abym mógł uwolnić przelotkę zapchaną przez zielsko. Wiedziałem, że w takich momentach ryba ma idealną sytuacje na wypięcie z haka, ale ja nadal czuję rybę na kiju. Proceder powtarzałem trzy razy zanim karpika wyciągnąłem na matę. Na szczęście luzowaną żyłkę karpik nie wykorzystał w walce, aby się spiąć, co z kolei cieszyło moją osobę ze złowionej kolejnej sztuki.
Żeby nie skłamać coś koło godz. 19 mam piękny wyjazd żyłki z kołowrotka. Wybiegając z namiotu boso o mało co nie fikłem na tym błocku na plecy. Mało kto w takich momentach myśli o założeniu czegokolwiek na nogi. Zimą biegam boso do stojaka przy -15 to nie wybiegnę przy + 23 pfff . Fajnie by było gdybym miał skarpetki ściągnięte…..co tam skarpetki…szczytówka się gnie sygnalizując kolejnego misia na haku, a ja tu o bawełnie z domieszka poliestru nawijam.
Tym razem karpia jakoś ciężej się holuje i podejmują decyzje o wypłynięciu po niego. Całe szczęście, że zdecydowałem się na hol z pontonu. Zapikował tak w zielsko, że będąc dosłownie dwa metry od niego nie mogłem go stamtąd poderwać. Nie mając wyjścia po kilku minutach bez ustającej przewago karpia nade mną postanawiam na ślepo zagarnąć w podbierak całe zielsko w którym się schronił. Najwyraźniej przeczuł moje zamiary, bo poczułem jak „kopnął” zabierając mi ze szpuli kilka metrów żyłki. Koleje takie samo podejście zakończyło się powodzeniem i szczęśliwy wracam do brzegu.
Nikomu chyba nie muszę tłumaczyć jak płynie się z czerpakiem od podbieraka we wodzie i na dodatek „toną” zielska.
Tym sposobem do brzegu dobijam jakieś 15 min po podebraniu, bo życie to nie bajka i zaczęło wiać ściągając mnie w bok.
Nadchodziła jakaś chmura, która nie wróżyła niczego dobrego. Szybka seria fotek z moim ulubieńcem i z racji przywianej „żabianki” pod sam brzeg wsiadam na ponton zabierając mate, aby wypuścić zdobycz w czystym miejscu pozbawionym ziela, aby nie zabłądził do swojej głębiny.
Tego samego wieczora przyjechał do mnie Radek tyle kilometrów, tylko po to, aby się zobaczyć i przy okazji obgadać zasiadkę, którą planujemy zrealizować w lipcu. Jak to człowieka może ciągnąć nad wodę nawet oddaloną o tak znaczną odległość. Czego się nie robi dla chwili relaksu i zapomnienia.
Noc minęła bardzo chybko i Radek musiał uciekać do pracy. Ja sam na polu bitwy, bo tak można nazwać to co się za chwilę wydarzy.
Nawałnica jaka przyszła spowodowała podtopienie namiotu, a raczej strumyk płynący przez środek mojego schronienia. Wszystkie rzeczy znajdujące się na ziemi zacząłem ratować przed mokrością i nawet w chwili tej nie przyszło mi na myśl, aby uwiecznić „potok namiotowy” na karcie aparatu.
W tej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy jak zapowiedz naszej pani Gardias, która to prognozowała taka cudowna pogodę. Chyba będę musiał zmienić ulubienicę pogodową na bardziej realną prognozującą faktyczne wieści pogodowe.
Podczas oberwania chmury swinger zaczyna skakać. Pomyślałem, że amur gryzie kulkę. Nie zastanawiając się dłużej zaciąłem, ale nic nie czułem. Pomyślałem sobie że spudłowałem, ale nie….sami zobaczcie.
Po nawałnicy droga w znacznej części została zalana, a poprawienie się pogody graniczyło z cudem. Decyzja jaką podjąłem była relatywnie szybka, jak ulewa która przyszła. Trzeba uciekać! Bezdroża jakie miałem do pokonania nie stanowiły większej przeszkody w porze suchej, ale to co się wydarzyło dzisiejszego ranka zmusiło mnie do opuszczenia łowiska.
Dalsza kontynuacja mogłaby zakończyć się w najlepszym przypadku kolejnym braniem, ale kto myśli o braniu jak mu drogę powrotną do domu odcina?! Przed każdą kałużą sprawdzałem jej głębokość i tor którego miałem się trzymać podczas przejazdu. Na całe szczęście udało się przebrnąć przez błota, a auto wyglądało jak po rajdzie w bagnach.
Gdyby nie pogoda jaka mi towarzyszyła podczas przed ostatniego planowanego dnia pobytu z przyjemnością cieszyłbym się kolejnym dniem na łonie natury z pięknem jakie mnie otaczało. Zawsze kiedy odjeżdżam znad wody pozostaje pewien niedosyt. Niedosyt związany z opuszczeniem czegoś co jest tak piękne i nie osiągalne w blokowiskach do których powracam. Całe szczęście, że są jeszcze miejsca gdzie można się odłączyć, zapomnieć i jednocześnie zresetować, aby na nowo stawić czoła szarej codzienności z którą mam do czynienia na co dzień.
Dominik Śrubas
15lat …… minęło
15lat minęło ........ #PFWK Co by było gdyby ??? nie było niczego. Wiary, nadzieii i miłości. Szacunku, pasji przez prawdziwe P, szansy którą cały czas otrzymujemy,...
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 – #szmaragdowystaw
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 Mówią, że rodziny się nie wybiera. Tą sobie wybraliśmy. Przyszywany wujek, ciocia, brat, siostra a tak naprwdę grupa obcych ludzi a jednak...
Family Carp Gajdowe 2024
Family Carp Gajdowe 2024 Nic nie dzieje się bez przyczyny, Wszakże nagroda z "Kruszyniady Karpiowej" musi trafić w dobre ręce. Skąd ta pewność ??? 11 Lat organizacji imprez, brak...
Jerzyn – Przyjacielskie Klimaty
Jerzyn - Przyjacielskie Klimaty Przed wyjazdem z Przemkiem pytanie " Jaki charakter wyjazdu" ? Chill - oczywiście , chciałbym nie robic nic na ile to się uda. Hmmm - ja nie mogę,...
Życiowe Dobro #klasztorne
Życiowe Dobro #klasztorneZa życiówką można gonić bądź na nią cierpliwie czekać. Najlepsze w tej całej zabawie jest to, że każda forma próby jej pozyskania nie gwarantuje sukcesu,...
Kolorowy Brak Snu na Czarnym Stawie
Kolorowy Brak Snu na Czarnym StawieSwojej sympati dla działań Polskiej Federacji Wędkarstwa Karpiowego nie kryję, ale przez kilka dni rozważań jak bym chciał by wyglądał ten...
Dzieło powstałe z ………….. Sentymentu
Dzieło powstałe z ........... sentymentuPortal dla ludzi z pasją a przede wszystkim dla moich przyjaciół. Propozycja z kategorii " nie do odrzucenia", mająca na celu ocelenie od...