Mój wielki , wędkarski sukces
ytuł mojego artykułu nie bez przyczyny nosi nazwę „mój wielki sukces wędkarski”. Nazwałem go tak, ponieważ udało mi się zrealizować coś co od wielu lat chciałem zrobić, jednak jakoś nie mogłem tego osiągnąć. Na te niepowodzenia składało się wiele czynników, o których już nie warto pisać.Od dłuższego czasu miałem w planie podjąć walkę z karpiami na Ciepłym Kanale w Koninie, w miejscu gdzie łowiłem pierwsze „cyprinusy ” w swoim życiu, w miejscu gdzie biłem swoje rekordy życiowe. Postanowiłem, że od 5 października, czyli wtorku zacznę nęcenie łowiska. Miejsce wytypowane wcześniej, ponieważ będąc w niedzielę 3 października w swoim starym, dobrym miejscu zauważyłem kilka ładnych spławów. Przyczyny tak naprawdę są dwie mojego wyboru, te, które wymieniłem powyżej (sentyment do miejsca, spławy). Napiszę na wstępie jeszcze krótko na temat charakteru łowiska. Jak już sama nazwa wskazuje jest to kanał, czyli woda bieżąca. Uciąg wody ująłbym jako średni jak na kanał. By zestaw utrzymać w miejscu nas interesującym trzeba stosować cięższe obciążenia (ja stosowałem 120gr z wypustkami). Nurt kanału również ma wielkie znaczenie dla łowiących chcących dobrze zanęcić łowisko.
Trzeba wyczuć o ile wyprzedzać nurt by posłana zanęta opadała dokładnie w miejsce przez nas wyznaczone. Kolejne utrudnienia to charakter dna, a raczej tego co tam się znajduje. Mam na myśli na pierwszym miejscu małże, a na drugim miejscu kołki, których jest bardzo dużo niedaleko brzegu. Małży również jest dużo i znaleźć miejsce gdzie ich nie ma jest po prostu nie wykonalne. Są wszędzie! Co do kołków to są one jedynie problemem podczas holu ryby. Kilka razy miałem przypadek holując amura, że ten pchał się na siłę w kołki. Ryby dobrze wiedzą gdzie mogą pozbyć się naszego zestawu dlatego w ostatnich chwilach holu warto zwrócić uwagę na tę kwestię.
Tak więc od wtorku nęcenie, aż do niedzieli włącznie. Tylko nęcenie, bez łowienia. Przyznam się szczerze, że nie rozmyślałem za długo nad taktyką nęcenia i późniejszego łowienia. Początkowo miałem duże nadzieje, ponieważ woda dużo podpowiadała jednak sytuacja zmieniła się kiedy zacząłem nęcić. . Może źle, a może jednak dobrze? Zależy z której strony spojrzeć bo brak spławów mógł oznaczać, że ryba żeruje po dnie. Niestety był jeden problem który mnie martwił… Fakt, że nie było widać żadnych bąbli ani innych oznak żerowania ryby po dnie. Cóż, w uparte dzień po dniu przyjeżdżałem nad wodę, wysypywałem odpowiednią porcję zanęty i wracałem do domu. Sytuacja przez wszystkie dni przygotowywania łowiska się nie zmieniała. Po prostu brak oznak bytowania karpia w tym miejscu. Może to nie ta godzina? Pytań było coraz więcej i wraz z nimi zaczęły się pojawiać wątpliwości w osiągnięcie sukcesu na kanale jakim byłoby dla mnie złowienie karpia lub amura. Nie ważne jakiego, po prostu chciałem złowić karpia/amura.
Wrócę do tematu nęcenia. Tak jak pisałem wcześniej nie rozmyślałem długo nad tym jak będę nęcić. Moja zanęta składała się z ziaren kukurydzy, drobnego pelletu TB z serii Carp Pellets 8mm Słodka Pomarańcza, grubego pelletu TB z serii Ultra Fish Pellet 20mm i kulek TB Euro Truskawka 16mm.
Jak widać nie poszedłem drogą by nęcić tylko słodkim, albo tylko śmierdziuszkiem. Drogę taką obrałem ponieważ w łowisko mogłyby mi wejść zarówno karpie, jak i amury, które na kanale często łowiłem na przynęty słodkie. Jeżeli chodzi o proporcje poszczególnych składników zanęty to zdecydowanie najwięcej było kukurydzy, której codziennie wsypywałem do wody ok. 6kg. Do tego na porcję dzienną składało się 0,5kg pelletów i z 40-50 kulek. Jak można wywnioskować po tym co podałem wyżej nie jest to droga zanęta , a czy okazała się skuteczna? To się okaże w dalszej części materiału… Szczególną uwagę oprócz samych ziaren położyłem na gruby pellet, który już kilka razy zdał u mnie egzamin.
W dodatku na kanałach ciepłych w Koninie karpie bardzo lubią śmierdzące przynęty. Dlaczego? Ano dlatego, że na dnie tegoż kanału mają obwite dania w postaci raków i małż. Jeżeli byśmy spojrzeli na amura to ten natomiast ma bardzo dużo zieleniny przez co ziarna i różnego rodzaju owoce bardzo się sprawdzają. Dodam, że wiele razy miałem okazję być świadkiem uczty amurowej, która składa się z trzciny i tataraku. Piękne widoki… Tyle na temat zanęt.
Teraz opiszę trochę moje zestawy. Bardzo proste, bez żadnych kombinacji i tanie.
ak wygląda mój zestaw końcowy, który składał się z przyponu zrobionego ze sztywnego materiału przyponowego „Zero Memory” TB, haka size 4 Hikary-Traper, wszystko zakończone klasycznym włosem z plecionki. Do tego bezpieczny klips z ciężarkiem z wypustami i rurka antysplątaniowa. Także żadnej filozofii tutaj nie znajdziemy. Przypon wiązałem na odległość ok. 30cm – czyli nieco dłuższy. Na włosik początkowo zakładałem kulkę na jednym kiju, a na drugim kukurydzę x3. Później różnie z tym bywało, ponieważ często dochodziło do sytuacji, że oba kije miałem zarzucone na kukurydzę.Wytłumaczę jeszcze dlaczego stosuje dłuższe przypony mimo iż dno kanału jest twarde. Stosuję dłuższe przypony ponieważ, co widać po wcześniejszych zdjęciach moje kije nie są umieszczone równolegle względem żyłki przez co kąt między żyłką główną, a dnem jest większy. By nie płoszyć ryb, czy też nie potrzebnie sprawiać by się obawiały pobierać przynętę postanowiłem robić dłuższe przypony.
Czy taka zmiana wpływa radykalnie na poprawę tej kwestii? Nie wiem, ale mimo wszystko wolałem zrobić dłuższe przypony.A więc nadeszła ta wielka chwila. Chwila, która nazywa się łowieniem. Wiedziałem, że cały tydzień nęciłem po to by nad wodą spędzać dziennie po 3, maksymalnie 3,5h. Czyli naprawdę bardzo krótkie wypady. Było wielkie prawdopodobieństwo, że spędzając tak mało czasu nad wodą mogę nie trafić w godziny żerowania ryb. Jedynie w poniedziałek tego czasu miałem więcej. Nad wodą zameldowałem się o godzinie 10. Najpierw codzienny rytuał czyli nęcenie, a dopiero po tym zacząłem rozwijać swoje zestawy. Podczas rozwijania się nie widziałem żadnych oznak żerowania karpia czy amura. Po prostu cisza nad wodą. Pogoda od kilku dni była ustabilizowana więc tą kwestią się szczególnie nie przejmowałem. Początkowo byłem przygotowany na samotne zasiadki jednak w kolejnych, późniejszych dniach dołączył do mnie mój ojciec. Samotne łowienie mi szczególnie nie przeszkadza. Na pewno przyjemnie jest kiedy można się do kogoś odezwać, jednak równie przyjemnie jest spędzać samemu czas otoczonym drzewami, wodami – naturą. Słuchać dźwięków w postaci śpiewu ptaków, szelestu trawy wywołanego przez zwierzynę itp. Samotność na krótkich zasiadkach nie przeszkadza mi w ogóle. Jest wtedy czas na to by się zatrzymać przez krótką chwilę w miejscu. Uciec od szarej rzeczywistości i móc cieszyć się tą chwilą. Chwilą uprawiania naszego hobby.
Cóż wracam do opisania wypraw. Po zanęceniu łowiska szybko wbijam podpórki w odpowiednie miejsca i montuje zestawy. Dlaczego podpórki a nie pod? Odpowiedź jest prosta, ponieważ łowiłem w dwóch różnych miejscach i by mieć jak najmniejszy kąt między żyłką główną a kijem i tym samym mięć lepszą sygnalizację brania zastosowałem podpórki, które są w takiej sytuacji niezastąpione. Po zamontowaniu zestawów szybko wybieram przynęty i heja do wody. Pierwsze chwile nad wodą przebiegają spokojnie. Zero brań, zero oznak życia we wodzie, jedyny pozytyw to piękny widok pary, która unosi się nad kanałem. Uwielbiam łowić podczas takich warunków. Tak mijają minuty, godziny, aż dochodzi godzina 16. Oczywiście co jakiś czas sprawdzam jaki jest stan moich przynęt i zmieniam je by móc wywalczyć jakieś branie. Nagle po godzinie 16 woda zaczęła „żyć”. W końcu ujrzałem pierwsze spławy, które wywołały ciarki na moich plecach.
Nagle po godzinie 17 widzę delikatne skubania rybek w moją przynętę po szczytówce kija. Włączyło się inne myślenie. Duża nadzieja, że tydzień nęcenia może przynieść branie upragnionej przeze mnie ryby. Po godzinie 18:20 przerzucam zestawy zakładając wcześniej świeże przynęty. Położyłem drugi zestaw na podpórkach i nagle… niesamowita chwila. Patrząc na ten drugi kij nagle słyszę najpiękniejszy dźwięk na świecie… Co to takiego? Oczywiście, że to dźwięk wydobywający się z mojego sygnalizatora hehe. Bez żadnych pików naglę słyszę ostry odjazd. Kiedy łapię za kij i szpulę kołowrotka ryba jest już na drugim brzegu kanału. W sekundę ryba transportuje się jakieś 40-50 m wzdłuż kanału. Po kiju nie wyczuwałem wielkiego oporu jednak bardzo ostrożnie starałem się prowadzić hol. W między czasie ściągnąłem drugi zestaw który dopiero co umieściłem we wodzie. Następnie zamoczyłem podbierak i po woli holowałem rybę w swoim kierunku. Napięcie było ogromne, ponieważ całe moje nastawienie, myślenie… miało się spełnić. Pierwszy raz ukazuje mi się rybka. Po prostu nie wierzę! To ładny karpik pełnołuski . Daję mu możliwość popływania by go w miarę jak najwięcej i bezpiecznie wymęczyć. Cały czas pamiętając o kołkach, które są powbijane blisko brzegu. Pierwszy najazd się nie udaje. Podbierak za głęboko wpadł mi we wodę i nie zdążyłem na czas podebrać rybę. Drugie podejście było wykonane poprawnie przez co ryba ląduje w podbieraku. Aż ciężko mi opisać co czułem mimo, że jest to karp który ważył 6,5kg. Cała moja praca nie poszła na marne. Już pierwszego dnia mogłem się delektować holem ładnego karpika. Nad wodą byłem sam ze swoją zdobyczą. Czy można chcieć coś więcej?
Szybko wykonałem kilka ujęć i ryba wróciła z powrotem do wody. Po wykonaniu tych wszystkich zadań niestety musiałem się już zwijać. Czekała na mnie jeszcze cała noc w pracy. Jednak w takiej chwili nie martwiłem się tym. Najważniejsze było dla mnie to co przed kilkoma minutami się wydarzyło. Zwijając wszystkie manaty zauważyłem, że woda na macie zamarzła. Ja byłem rozgrzany przez te emocje i nawet nie poczułem tego, że otacza mnie minusowa temperatura. Przez długi czas nie mogłem do siebie dojść i jeszcze przez wiele godzin rozmyślałem o tym co się stało. Odtwarzałem sobie w myślach hol karpia. Moja strategia łowienia się sprawdziła. Mój trud został wynagrodzony!
Na drugi dzień po odespanej nocce szybko przygotowałem co trzeba i znowu gnałem nad kanał. Nad wodą byłem po godzinie 16. Kolejny raz jestem sam nad wodą. Niezmiernie cieszy mnie to i szybko wykonuję swoje OC (czyt. obsługę codzienną), która składa się z nęcenia, przygotowanie zestawów i łowienie. Pogoda cały czas utrzymuje się taka sama. Wtorek okazuje się kopią poniedziałku. Na szczytówce dostrzegam delikatne brania drobnicy. Nagle tuż po godzinie 18 odjazd. Kolejny raz słyszę piękne wrzeszczenie mojego sygnalizatora. Dodam, że po raz drugi branie następuje wtedy gdy zajmowałem się innym zestawem. Podnoszę kij i czuję jak z pod palca ucieka mi żyłka wysnuwając się ze szpuli kołowrotka. Taki stan rzeczy nie trwa długo i po kilku sekundach czuję luz. Przełknąłem ślinę i ściągnąłem zestaw. Gdy zobaczyłem co się stało wkradła się we mnie „mała” nerwowość.
Wniosek jest prosty. Mój przypon niefortunnie musiał dostać się między muszle małży. Podczas gdy ryba wybierała mi żyłkę ze szpuli kołowrotka, muszla ścięła mi przypon. Jak widać po zdjęciu przecięciu wygląda jakby było wykonane nożem. Przy takiej liczbie małż i tak ostrych muszli trzeba brać do świadomości ryzyko wystąpienia takiej niepożądanej sytuacji. W takim przypadku po prostu nie ma złotego środka. Chyba że miałbym wolframowy przypon co akurat mija się z moją strategią łowienia. Szybko założyłem nowy przypon i zestaw wrócił do wody. Nie ukrywam, że byłem mocno zniesmaczony tym co się stało. Drugi dzień łowienia i mogła być druga ryba. Straciłem ją przez małże… Mimo niemiłej sytuacji dalej czekałem na jakieś branie. Brania się już w tym dniu nie doczekałem, jednak mam sytuację, kiedy to ryba wchodzi w moją żyłkę główną. Ta sytuacja daje mi do myślenia. Przecież ryba może przez to czuć się spłoszona, przez co będzie ostrożniejsza w pobieraniu przynęty. Dzień drugi mogę zaliczyć do mniej udanych, ale fakt, że miałem branie i doznałem kolejnych oznak bytowania karpi w łowisku na pewno napawają optymizmem.
Nadszedł trzeci dzień łowienia. Zmęczenie po nockach daje o sobie znać, jednak w żaden sposób nie może to negatywnie wpłynąć na moje nastawienie. Wszystko wykonuje zgodnie z planem i trzeci raz melduje się nad wodą z kijami. Pogoda kolejny dzień jest taka sama – ustabilizowana. Szybko wykonuje OC i łowienie. Wszystkie przygotowania nad wodą starałem się robić jak najszybciej, jak najciszej i jak najbardziej precyzyjnie. Trudne to zadanie, ale chęć osiągnięcia sukcesu i świadomość szansy jaką miałem przewyższała wszystko, więc wszystko robiłem tak jak trzeba. Musiałem być ostrożny by nikt mnie nie zobaczył i tym samym w miarę szybko, precyzyjnie zanęcić łowisko. Po godzinie 17 woda zaczyna pokazywać swoje bogactwa. Piękne spławy ukazują się moim oczom. Niestety ten dzień przebywam nad wodą bez brania. Jedyna ciekawa sytuacja to kolejne wplątanie się ryby w mój zestaw. Wcześniejszego dnia również miałem taki przypadek. W głowie zaczyna mi się przewijać dużo myśli z tym związanych. Zaczynam myśleć o modernizacji swojego zestawu. Wpadam na kilka pomysłów, które mam zamiar wprowadzić na kolejnym wypadzie ponieważ taki stan rzeczy może płoszyć mi ryby.
Nadszedł czwartek – czyli czwarty dzień mojej obławy na kanale. Niestety przez zmęczenie nie udaje mi się zmodernizować zestawów. Po prostu za późno wstałem po nocce i musiałem już gnać nad wodę. W tym dniu do wędkowania na kanale dołącza do mnie mój ojciec. Będąc w drodze na kanał z ust mojego ojca pada stwierdzenie, że dzisiaj coś padnie, ponieważ jest dobry kierunek wiatru (zachodni). Nie zwróciłem szczególnie uwagi na to stwierdzenie i cały czas jakbym był gdzie indziej myślami. Niestety z ust mojego ojca pada jeszcze jedno stwierdzenie, które okazuje się prawdą… W moim autku nawaliło zawieszenie i perspektywa dalszego łowienia stała pod dużym znakiem zapytania. Awaria była na tyle poważna, że obawiałem się drogi powrotnej do domu. Jednak będąc już nad wodą moje myślenie było skierowane tylko w jednym kierunku. Wykonałem OC, przygotowałem kije i łowimy. Pogoda lekko się zmieniła. Był silny wiatr, który utworzył małą falkę na kanale. Oprócz tego się ochłodziło i po chmurzyło.
Mój ojciec usiadł jakieś 20-30 metrów ode mnie. W tym dniu niestety nie byłem sam nad wodą. Oprócz nas nad wodą był jeszcze, dosyć blisko mojego stanowiska jakiś starszy Pan. Na wstępie łowienia już czułem się lekko podenerwowany faktem głośnego nastawienia sygnałów przez owego Pana… No cóż, w podeszłym wieku był chłop więc ma prawo być głuchym, ale dlaczego musiał wybrać miejsce obok mnie? Kiedy moje sygnały były tak ustawione, że usłyszeć je można było tylko wtedy kiedy było się przy nich. Dlaczego byłem tak bardzo uczulony na tym punkcie? Ano dlatego, że moje zestawy leżały jakieś 3-4metry od brzegu. Więc głośne zachowanie wiązało się z płoszeniem ryb. No, ale nic z tym fantem nie mogłem zrobić i jedyne co mi pozostało to czekanie na branie. Mniej więcej przed godziną 17 zaczyna się już prawie, że codzienny rytuał spławów. Tylko co mi po spławach? Trochę miałem do siebie pretensji, że nie wstałem wcześniej i nie zrobiłem modernizacji zestawu. Patrzę na zegarek i widzę że dochodzi godzina 17:30.
Tak moi drodzy, udaje się po raz drugi wyjąć piękną rybkę z kanału. Jest to piękny lampas o wadze 9kg z małymi groszami. Śmiać mi się chciało po wszystkim bo znowu miałem sytuację kiedy to branie następuje wtedy gdy jestem zajęty drugim kijem. Czy to jakieś fatum? Ale jeżeli to fatum ma mieć takie efekty to nawet brania mogą następować podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych hehe. Trzeci raz było mi dane usłyszeć warkot sygnałka. Podczas czwartkowego łowienia poniosłem też straty, ponieważ kiedy ryba brała nie miałem zbytnio jak dobrze zaciąć ją i tym samym niefortunnie złamał mi się swinger. Szczęście, że żyłka się nie zerwała… Cóż efekt jest taki, że mam nową życiówkę w postaci „Fully Scaled Mirror Carp”!!! Pobiłem życiówkę z lisiego ogona i chyba nie muszę pisać ile to dla mnie znaczy. Kolejny raz z tej wody łowię swoją największą rybę w dotychczasowym istnieniu. Moja radość nie ma końca.
Podczas holu byłem lekko zdenerwowany ponieważ obawiałem się małż (co widać po komentarzach z filmu). Na szczęście mój zestaw nie dostał się w żadne muszle i udało mi się wyciągnąć rybkę co macie możliwość obejrzeć. Przynęta to oczywiście nic innego jak… jak co? Jak kukurydziana x2! Tak jakoś wyszło, że wszystkie brania padały na kukurydzę. Na kulkę nic nie chciało pociągnąć. Ale to nie ważne. Najważniejsze dla mnie było to, że złowiłem taką piękną rybkę. Naprawdę ile ta ryba dała mi uśmiechu na twarzy. Życzę każdemu z Was i sobie również, by to hobby dostarczało nam jak najczęściej takiej radości jaką ja miałem okazję poczuć w ten czwartkowy wieczór nad wodą. Wszystkie trudy, niepowodzenia, straty itp. zostały puszczone w niepamięć. Osiągnąłem swój cel!!! Rybka szybko trafia do wody i ja wracam wraz z ojcem do łowienia. Czasu nie zostaje dużo więc po kilkudziesięciu minutach zwijamy manaty. Ja jestem szczęśliwy jak dziecko. Nie ważne, że mam worki pod oczami od zmęczenia, nie ważne, że mam obolałe mięśnie od pracy. Ważne jest to co dane było mi przeżyć tego wieczora nad wodą. Z czwartku na piątek noc mija mi w pracy bardzo przyjemnie. Dosłownie jestem w niej nie obecny. Myślę tylko o tym co się stało. Naprawdę dla mnie jest to coś bardzo, bardzo ważnego i niesłychanie przyjemnego.
W piątek wstałem wcześniej po nocce i pomału zacząłem szykować się nad wodę. Po tym co wczoraj się wydarzyło nad wodą nie zamierzałem wprowadzać żadnych modernizacji w wyglądzie zestawów. Wszystko zostało po staremu. Jedyny problem w tym wszystkim jaki się pojawił to samochód. A raczej jego oszczędzanie po to by mi się koła na drodze nie rozjechały. W piątek nad wodę wybieramy się samochodem ojca. Pełen pozytywnej energii rozwijam manaty (OC), włączam aparat i korzystam z każdej minuty nad wodą ciesząc swoje oczy pięknymi widokami. Niestety pogoda się zmieniła. Totalna cisza na łowisku. Zero wiatru, jeszcze niższa temperatura. Bardzo mało spławów. Po prostu nie było widać oznak żerowania ryb po za sporadycznymi spławami. Cały piątkowy czas łowienia spędzamy w takiej ciszy. Ani u mnie, ani u ojca nic się nie działo. Kompletna cisza, którą tłumaczyłem warunkami atmosferycznymi. Lekko zawiedzony wróciłem do domu. Po tym dniu przyszedł jeden dzień przerwy od łowienia. W sobotę nie mogłem wybrać się nad wodę ponieważ miałem poważne wykłady na uczelni. Mój ojciec jednak wybrał się nad kanał tyle, że efekt był podobny jak dzień wcześniej, czyli totalna cisza. W dodatku jadąc na wykłady słyszałem coraz bardziej przeraźliwe odgłosy z mojego zawieszenia i niestety już wtedy wiedziałem, że mój plan obławiania kanału przez dwa tygodnie legnie w gruzach, ponieważ będę pozbawiony środka lokomocji.
W niedziele ponownie zawitałem z ojcem na kanale (jego samochodem). Widać było, że coś musiało bardzo negatywnie wpłynąć na cypriny. Bardzo mało spławów, zero oznak żerowania. Pogoda była nieustabilizowana. Co chwilę coś się zmieniało. Do tego zrobiła się pełnia księżyca i kolejny raz zacząłem w tym szukać problemu… Nie wiem czy księżyc ma jakiś wpływ na to bo wiecznie byłem przeciwnikiem tej teorii, ale tym razem wydawało się, że jest to jeden z powodów dlaczego nie mamy brań . Drugim powodem, który moim zdaniem jest kluczowym w tym momencie to jest brak zrzucania ciepłej wody w kanał. W weekendy elektrownia nie zrzuca ciepłej wody przez co temperatura wody w kanale znacznie się obniża.
Niedziela dla mnie jest kopią piątku. Cicho, zimno, po prostu jakby wszystko w tej wodzie zamarło… Do tego świadomość końca obławiania tej wody na tę chwilę lekko mnie przybiła. Cóż, tak miało być i nic na to nie poradzę.
Mimo takiego obrotu zdarzeń jestem naprawdę szczęśliwy z tego co osiągnąłem. Poświęciłem na łowienie bardzo mało czasu (poświęciłem tyle ile mogłem, ale gdybym tylko mógł to tego czasu byłoby o wiele więcej). W przygotowanie łowiska włożyłem bardzo dużo wysiłku. Do tego doszły inne sytuacje, które były spowodowane moją ciągłą nieobecnością w domu, czy po prostu bezproduktywnością mojej osoby w tym czasie. Poświęciłem się cały temu łowieniu. Na szczęście matka natura była dla mnie łaskawa i wynagrodziła mój wysiłek pięknymi dwoma karpiami.
Na koniec napiszę tylko tyle, że jeszcze nie tak dawno temu nawet nie myślałem o tym by o tej porze wybierać się na karpiowe wypady. Teraz wiem, że po prostu inaczej się nie da. To nasze hobby jest jak narkotyk. Cały czas przyciąga. Nad wodą naprawdę nie odczuwałem tych przeciwności (zimna, zmęczenia itp.). Dlatego wiem, że cdn., a więc po drugiej połowie listopada, albo na początku grudnia trzeba będzie znowu zasiąść na kanale. Wszystko zależy w dużej mierze od nas samych. Bo jeżeli coś bardzo chcemy zrobić to jesteśmy w stanie tego dokonać
Dużo napisałem, ale inaczej po prostu nie mogłem tego wyrazić. Wiem, że wyszła z tego epopeja, ale musicie mi to wybaczyć. Mam nadzieję, że to co napisałem chociaż w 10% Was zaciekawi…
jak ja się cieszę…. masakra 🙂
Pozdrawiam! Dariusz Ciepliński
Tak samo……….
Tak samo……….Generalnie, z uwagi, iż znów minął prawie rok od ostatniej publikacji powinienem zacząć od przeprosin i wytłumaczenia tego stanu rzeczy. PRZEPRASZAM, bo wiem, że...
Co się stało z Moim Sensem ???
Co się stało z Moim Sensem ???Generalnie, aż wstyd się przyznać, ale jakoś w tym komercyjnym pędzie zapomniałem, iż ciąży nade mną coraz trudniej wypełniany obowiązek bycia sobą....
PIK……………
PIK……………Gdy byłem taki piękny i młody jak Wy, nad wodę jeździło się wyłącznie z miłości do wędkarstwa i kontaktu z rybą. Nie było takiej masy sprzętu, nie było czym się cieszyć...
Ocalić od zapomnienia………
Ocalić od zapomnienia………Wiosna tego roku nas lekko oszukała, co nie zmienia faktu, iż pognała wielu z nas nad wodę byśmy w końcu zrealizowali nasze zamrożone marzenia. Co z nimi...
Moje Miejsce – Mariusz Toruński
Moje Miejsce – Mariusz Toruńskiestem jak zakurzony człowiek w małym zakurzonym namiocie, pomyślałem kiedyś o sobie. Czasu na przemyślenia miałem aż nadto. Zaczęło się w nocy...
Przewrotny „Czynnik Szczęścia”
Przewrotny „Czynnik Szczęścia”Kiedyś to było niedopuszczalne. Wspaniała zasiadka, która zakończyła swój żywot wyłącznie na portalu komercyjnym. Można by pomyśleć, że nic...
Kadr z Sensownego Filmu
Kadr z Sensownego FilmuZnów piszę do was w Sensownym Kąciku i znów wracam myślami do czasów kiedy nie do pomyślenia było , że jakiś gość z księżyca o teoriach zakrawających na...