Skazany na samotność II
Wyjazd ten chodził mi po głowie od wielu lat. Początkowo był tylko westchnieniem rozżalonego dzieciaka któremu przybyło lat, a cały czas pamięta o tym co przeminęło bezpowrotnie choć w swej zasobności potężnie zmalało , kształtując swoją atrakcyjność na granicy iluzji. Widząc to miejsce wracam wspomnieniem do czasów, gdy obrywało mi się sowicie, gdy zapadający zmrok przypominał mi , że miałem być w domu o 16 – pomijając fakt , iż pół wsi dziadków zostało już postawione na nogi, bo znowu gdzieś mnie z wędką wywiało.
Mokradła, bagna, mgła i wiecznie przemoczone buty oraz ten magiczny jaskrawoczerwony przecinek, który rysuje mi się w pamięci jako pojawiający się pierwszy punkt poranka oraz zamykających się oczek. Chciałbym znowu umieć żyć tak radośnie, jednak to tylko zarezerwowane jest dla dzieciństwa z którego pozostało mi to miejsce „Na wyspie” i świadomość , iż przez wiele , wiele lat nikt nie postawił tam nogi. Nawet kłusownicy i rybacy przestali tam wpływać, bo i po co ……
Przypomina mi się widok starego „kłusownika”, którego zawsze się bałem. Rozkładał śmiercionośne druty podłączone do słupa , które ciągnęły się po zroszonej łące, pokazując swoją obecność iskrami, tańczącymi pośród porannej mgły z wyimaginowanymi leśnymi skrzatami. Wszystko było wtedy takie proste – bynajmniej tak się wydaje, patrząc na to oczyma dorosłego faceta, choć dobrej passy w tamtych czasach nie miałem – towarzysko, bo mimo młodego wieku nie dawałem się zaszufladkować „tubylcom”……. ehhhhhh długo by opowiadać.
Więc wróciłem. Odżyły wspomnienia, które to zresztą pchnęły mnie do tego wyjazdu.
Poszukujemy podświadomie miejsc do robienia rzeczy „wielkich”, a takie to było by wydarzenie zakładając sukces, na który właśnie miałem szansę pod warunkiem otrzymania od losu tali kart złożonej z samych Jockerów. Czy można liczyć na tak potężny łut szczęścia??? Generalnie nic nie stało na przeszkodzie by tak się stało. Ryby tam w dawnych latach bywały. Już nie pamiętam o okolicznościach kłusowniczych dokonań ale na pewno był to sezon letni. Czyli nie gromadziły się tam wyłącznie na tarle, czyli mogły tam być. Pierwsze wizyty nad wodą nie pozwoliły uwidocznić żadnego ruchu wody który by zwiastował sukces.
Pierwsze nęcenia – później kilkugodzinne obserwacje również nie zaakcentowały żadnego ruchu, świadczącego o tym , iż coś się naszą praca zainteresowało. Jednak nadzieja umiera ostatnia. Zacząłem wręcz fanatycznie wierzyć w sukces. Wiara umiera ostatnia……. a ona we mnie nawet nie zmalała nie mówiąc o jej auto – unicestwieniu.
Miejscówka ta zaczęła śnić mi się po nocach. Dawno tego nie miałem. W ogóle miewam mało snów co znowu zaczęło we mnie stymulować przeświadczenie, iż coś wisi w powietrzu.
Jak tutaj jest pięknie a może było ??? W pryzmacie czasu i w odniesieniu do późniejszych wydarzeń żałuję , iż nadszarpnąłem dziewiczość tego miejsca, jednak bez tego nie dało by się normalnie egzystować.
Teraz wiedziałem , iż nie ma odwrotu. Kilka wizyt na tej wodzie, kilka rozmów z przypadkowo spotkanymi wędkarzami w różnych jej częściach pokazało , że woda stała się raczej więzieniem dla tych którzy w latach jej świetności wymarzyli sobie swój kawałem szczęścia budując na jej brzegu swoje letnie rezydencje. Wielu z nich w co jestem w stanie uwierzyć zapomniało o tym jak piękne wędkarskie sukcesy odnosiło wiele lat temu. Niewyobrażalne – ale kilkaset hektarów wody nie pamięta już tego co było kiedyś. Pojawiły się pierwsze chwile zwątpienia przeplatane nadzieją , że coś tam na mnie czeka. Pewnie tak jest ……….
Po pierwszym nęceniu trwoga w oczach. Kilka dni – wszystko jak by poukładany domek z kart w zamkniętym pokoju przed dziećmi pozostało nietknięte. Drugie to samo , trzecie , czwarte……….
Zmiana miejsca nie wchodzi w grę, w końcu wymarzyłem sobie hol karpia pośród tych wspaniałych grążeli w otoczeniu ducha czasów z dzieciństwa, miejsca gdzie powstał mój ród- to nie była tylko kolejna znaleziona ot tak miejscówka.
Pojawił się dodatkowy problem – woda przy silnym wietrze stała się rozbujanym oceanem z którym mogłem przegrać.
Pamiętam opowieści ojca jak zerwany z cum na swoje łodzi leżał na dnie swojej „wiosłowej trumny” zdany na łaskawość tego międzylądowego POSEJDONA – zapominając w którą stronę pcha go żywioł, podnoszący łajbę prawie do pionu. Nie wypuszczałem się na środek tej wody , ograniczając się do przeprawy dookoła niedostępnej wyspy ale nie przeszkodziło to matce naturze uniemożliwić mi sprawne dotarcie do celu na jedno z nęceń. Jednak nie zwątpiłem……
Tutaj pojawia się kolejna rozterka – brak przygotowania, beztroska czy znowu wiara w łut szczęścia ??? Wszakże mogło być pięknie. Bezwietrznie , słonecznie co spowoduje , ze trudna przeprawa stanie się zwykłą sielanką jak zabawa dzieci w ogrodowym basenie. Nic bardziej mylnego – aczkolwiek nie było aż tak źle. Chyba gdzieś ręka łaskawości nade mną czuwała pozwalając wierzyć , że będzie pięknie.
Prognozy pogody optymistyczne. Nawet w mojej głowie iskierkę dzikości zasiała własna produkcja kulek proteinowych. W tak wyrafinowanej kompozycji pierwsza od wielu wielu lat , pomimo wręcz deklaracji , iż nigdy to nie nastąpi.
Zachodni wiatr ………………………. armagedon pośród malowniczego krajobrazu. Fale wyrywały grążele z korzeniami. Mimo wszystko decyzja podjęta – pomimo widoku w zatoce wszystkiego czym przez ostatni czas było sypane.
Co można było zrobić ???? Najprościej w ogóle się tego nie podejmować. Zrobić to z większym rozmysłem, czekając na jakiś konstruktywny efekt ciężkiej pracy lub……. Zdecydować , na razie podświadomie iż będzie to jeden jedyny raz, kiedy wtoczę ten głaz na sam szczyt niczym Syzyf , gdzie moim kamieniem będzie nic nie znacząca „Złota Kulka”. Teraz w pryzmacie czasu widzę wiele plusów tej karkołomnej próby.
Wielu pewnie teraz pomyśli – mięczak , jednak tylko ja wiem jak to było wielkim dla mnie wyzwaniem. W końcu są to uwarunkowania bardzo indywidualne i nikt nie powinien nabierać prawa do ingerencji w nie na poziomie oceny człowieka.
Nabieram teraz większego szacunku do kilku łowiskowych wojowników. Nie chciał bym hierarchizować ich dokonań ale jest segment dokonań które z dzikością mają niewiele wspólnego, pomimo (pozornego) splendoru gdzie zasiadka na „dzikusie” odbywa się z poziomu nie domkniętej szyby w aucie a woda ( chwała za to) spełnia wymogi nieźle prosperującej komercji.
Gdy docieram nad wodę wiatr jak by cichnie. Szybko pompuję pontony, z duszą na ramieniu czy w ogóle się pomieszczę bo przecież wszystko staje się niezbędne a minimalizacja obejmuje tylko sferę naszych wyobrażeń bo już środki trwałe i ich posiadanie stają się barierą nie do przejścia. Kolejny sukces – wszystko udaje się sprawnie spakować, co również przyda się w pryzmacie późniejszych wypraw. Kto wie – może i ponownie w objęcia tej zatoki marzeń ????
Metr po metrze , wiosło za wiosłem , mozolnie do celu udaje się dotrzeć w miejsce nad wyraz spokojne , zapominając , iż odwrócony wiatr na wschodni stworzył mi do tej przeprawy warunki optymalne.
Pozostaje tylko pospieszne rozbicie obozowiska
Wszystko jak w bajce – w końcu jestem wojownikiem skazanym na samotność, a bynajmniej cały czas mi się tak, coraz mniej zdecydowanie wydaje. Zauważam, że mnie przytłacza myśl o kilku dniach w dziczy. Boję się nawet włączenia telefonu, by nie okazało się, że coś znowu muszę. Przyjaciel z białej paczki, strasząc wielkim napisem ” ŻE ZABIJA” cichutko skwierczy, pozwalając myślom stoczyć ze sobą kolejną batalię, szukając przewagi formy nad treścią, gdzie ani forma ani treść nie pozwalają się jednoznacznie określić. Dramat …….. tylko wizja wielkiego osiągnięcia jakie NA PEWNO przede mną, pozwala mi spokojnie zasnąć. Budzi mnie każdy szelest, który przechodzi konwersję dźwięku do tak wyczekiwanego brzmienia centralki. Poranek przepiękny. Oczywiście na pierwszy plan spotkanie z „przyjacielem” kurczowo trzymanym w palcach, by czasem nie wpadł do wody, by zbyt wcześnie nie odszedł , nie dokonawszy dzieła unicestwienia rozterek, które wraz z każdym głębszym wdechem rozpuszczają się w jego toksyczności.
Źle mi z tym , że znowu poległem w szponach nałogu. Zaatakował po wielu latach czyhania za mną tuż za zakrętem, stając się moim towarzyszem doli i niedoli. Poranek otworzył przede mną możliwość przekonania się w jakim stanie jest miejscówka po kilkukrotnych nęceniach wraz z tym nocnym, może nie tak obfitym ale jednak obsypaniem zestawów. Tego najbardziej się obawiałem – cały czas wszystko zalega, pamiętałem gdzie sypałem ziarna, gdzie sypałem kulki – wszystko jak porozkładanie na makiecie.
Co zrobić???? – trzeba walczyć. Zdawałem sobie przecież sprawę , że mogłem polec, ale jeszcze większą porażka było by dla mnie nie spróbować.
W kulisach tej zasiadki, gasnące kolejne życie w mojej rodzinie. Babcia mieszkała nieopodal , kilkanaście kilometrów. Od śmierci mamy jakoś nie potrafiłem się z jej starością w łóżku zmierzyć. Nie chciałem pojechać wyłącznie by się pożegnać i tak sobie czekałem , czekałem , czekałem.
Rozkoszuję się kolejnym obiadem przygotowanym na mojej micro kuchence, która pokazuje , ze coś za 23zł z przesyłką może czynić cuda.
Z letargu wyrywa mnie przeraźliwy dźwięk centralki. Szybko jednak się zatrzymuję bo dostrzega , że żyłka dziwnie podskakuje – ptak??? latająca ryba???Kolejny przeraźliwy dźwięk czujnika ruchu – który niechcący uruchomiłem- wystraszony spinningista, który zaczepił mój zestaw, zaskoczony moją obecnością prawie wpada do wody w asyście jazgotu dobrodziejstw cywilizacji. Rozmawiamy jakiś czas …… rozmowa niezbyt optymistyczna, którą można skwitować dowcipem o puencie ” PANIE TU NIE MA RYB – wiem co mówię – JESTEM W KOŃCU KIEROWNIKIEM TEGO LODOWISKA ”
Jednak to nie jest najważniejsze. Wzmaga się potężny wiatr który przywiewa kolejną dawkę depresyjnej samotności. 17 godzina i prawie ciemno. Deszcz, zestawy ściągane przez płynące w kierunku zatoki połacie zielska, których na czas nie zatopiły backledy. Zero szansy postawienia zestawów na nowo a na dodatek radio tylko szumi.
Z cholernej białej paczki uśmiecha się do mnie coraz mniej smukłych sylwetek „przyjaciół” których zabrałem niewielu na ta zasiadkę. Zasnąć – jak najszybciej zasnąć.
Budzi mnie przepiękny poranek. O ciszy nie wspomnę, bo zdążyłem zapomnieć , iż wędki mam we wodzie. Gdy je mijam magiczny PIK centralki wyłączającej funkcje antykradzieżowej , kilka kroków i inny pik od centralki od alarmu i trzymając kurczowo przedostatniego z moich „przyjaciół” rytualny poranek kibica. Dziś ważny mecz. Wracam i analizuję pogodę na dziś. Do 14 dziura bez większego wiatru. Jutro od rana armagedony……. Pisząc to wiem , że potwierdzone. Decyzja może być tylko jedna. W górę serca POLSKA WYGRA MECZ. Wracam
Gdy się pakuję wiatr jednak się wzmaga. Kilka razy spycha mnie w najdalszy kąt zatoki pokazując kto tu rządzi, ale jednak udaje mi się jakoś sytuację opanować.
Mozolny powrót jak kilka dni wcześniej – wiosło za wiosłem, powoli ospale, ze świadomością, że poległem lub raczej nie zwyciężyłem po najmniejszej linii oporu finalizując ten wyjazd w glorii chwały która by była niczym innym niż zwykłym niemiłosiernie potężnym łutem szczęścia. Wrócę tam jeszcze kiedyś – na pewno nie sam i na pewno z kimś kto pozwoli mi tam być sobą.
W powrocie pomoże mi ten filmik……. Niedbale zmontowany, z rozhuśtanych fragmentów zdarzeń które wprowadzały mnie w stan euforii i dla mnie nie są tylko czymś co pozornie się do publikacji nie nadaje.
Na zielonym tle…….
Jeszcze Tu ……………….. Wrócimy 😉
Daniel Franeek – Kruszyna
Dobro Klasztorne – Przewrotny Czynnik Szczęścia
Przewrotny Czynnik SzczęściaGdy kilkukrotna próba napisania tego w formie tekstowej spowodowała, iż doszedłem do wniosku, że nic innego nie napiszę niż to co powiedziałem,...
Český Film – VOL.2
Český Film - VOL.2Nie było roku bym nie pragnął tam wrócić. Nie było roku bym nie pamiętał o tym jak ważne są tego typu wyjazdy w całokształcie naszego karpiowego żywota, by...
Regulamin PCM 2023
REGULAMIN PCM20231 | S t r o n aRegulamin Finału„Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Karpiowym– Polish Carp Masters 2023”Finał zostanie rozegrany w terminie 1 – 7 października 2023...
Regulamin PCM 2023 – PFWK
1 | S t r o n a Regulamin Finału „Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Karpiowym – Polish Carp Masters 2023” Finał zostanie rozegrany w terminie 1 – 7 października 2023 roku nad...
Szmaragdowy „Sen o Victorii”
Szmaragdowy "Sen o Victorii"Tak szybkiego powrotu na łowisko się nie spodziewałem. Oczywiście jest to wersja oficjalna dla żony. Kilka tematów zawodowych wymuszało jedną...
Miłość, Szmaragd & Family
Miłość, Szmaragd & FamilyMiłość , Szmaragd & Rodzina. Być w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu to jeszcze nie wszystko, co może ukształtować szereg następujących po...
Kruszyniada Karpiowa – 5DOBA
Kruszyniada Karpiowa - Doba 5 Dobiegła końca "Kruszyniada Karpiowa" - Podwójna eliminacja do Finału Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Karpiowym. Przez kilka dni skrupulatnie...