Zatoka marzeń 

Do napisania tego materiału zainspirował mnie ciekawy artykuł znaleziony na portalu „Sens Życia”. Portal ów również obudził we mnie chęć pisania, macie więc do czynienia z moją pierwsza poważniejszą pracą i mam nadzieję że przeczytanie jej przyniesie komuś trochę przyjemności tak jak mi przeglądanie i czytanie zasobów kilku ciekawych portali.

„Skazany na samotność” to tytuł wyżej wymienionego artykułu, tytuł który obudził we mnie pewne mechanizmy refleksji i za jego sprawą z lekkim dystansem zrobiłem sobie małe podsumowanie mojego dotychczasowego, w większości samotnego karpiowania. Karpiarze, to dość złożone osobowości na budowę których wpływa ogrom różnych czynników, cech charakteru, i jak ich wielu, tak wiele podejść do tematu jakim jest wędkarstwo karpiowe. Skupiam tu się tylko lekko na preferowanym rodzaju zasiadek. Dlaczego lubimy samotne zasiadki bądź też ich unikamy? Zapewne temat na oddzielny artykuł. Zahaczę go tylko delikatnie aby naświetlić trochę moją karpiową postać, która to poddała się lekkiej przemianie,za sprawa jednej z zeszłorocznych zasiadek jakiej przebieg postanowiłem opisać.

Ludzie wybierają samotne zasiadki z różnych powodów. Niektórzy po prostu uciekają od swojego codziennego trybu życia, zdarza się to nawet osobom towarzyskim i otwartym. Są tez typy takie jak ja, niezbyt chętnie nawiązujące nowe znajomości, przez niektórych delikatnie określane jako zamknięty w sobie lub tez potocznie „mruk”. Samotna zasiadka jest czymś co nie odbiega zbytnio od normalnej codzienności, na której wszystko poukładane jest pod moje plany i potrzeby, i nikt nie ma szans wpłynąć na jej przebieg. Tak, tak u większości z nas hobby powoduje w większym lub mniejszym stopniu zaawansowany egoistyczny tryb życia i „karpiowe” chciałoby się powiedzieć, spojrzenie na wiele tematów. Nie do końca z resztą idące w parze ze zdrowym rozsądkiem i rożnie odbierane przez naszych bliskich. Cóż, nic już na to nie poradzimy, to jest silniejsze od nas… i podczas gdy spełniamy się na naszych samotniach, z trudnością dostrzegamy, bądź też często nie chcemy dostrzegać wielu innych, równie ważnych aspektów mogących towarzyszyć naszemu wędkarstwu. 

ecz nawet na takich „samotników” jest sposób 🙂 ,działa przynajmniej w moim przypadku, mianowicie kilka piwek lub lufek z „ognistej wody” zmienia szybciutko nawet takiego mruka jak ja w duszę towarzystwa a długo planowana zasiadkę w … biwak. Jako, że zaplanowanie zwykłego biwaku w moim przypadku odpada, no chyba ze gdzieś w lesie albo na łące – bo nad wodą bez wędek raczej sobie nie wyobrażam i w sumie to takiego od czasów szkoły podstawowej nie pamiętam, to niezbyt jestem zadowolony z takiego przekształcenia się mojej zasiadki. To też pewnie złożyło się na to, że przez wiele minionych lat wędkowałem sam,ewentualnie w towarzystwie żony, która spędzając czas na łonie natury ma podobne do mnie wymagania – po prostu cisza i święty spokój.

Ostatni sezon przyniósł jednak pewne zmiany…

„W zeszłym roku wraz z przyjacielem już zimą postanowiliśmy zaplanować jakaś dłuższa wspólną zasiadkę. Jako, że nie widzieliśmy się dość długo uzgodniliśmy, że przynajmniej raz w roku musimy gdzieś się razem wybrać, minimum na tydzień.Oboje zadowoleni z tak prostej ,jednak tak spóźnionej decyzji przystąpiliśmy do głębszego planowania Rozpoczęły się poszukiwania a że zima za oknem nic przyjemniejszego od wybierania łowiska, mogłoby się wydawać nie ma. Szybko jednak zmieniliśmy zdanie na ten temat i po wymianie kilkudziesięciu linków do różnych francuskich (w tym, że jedziemy do żabojadów zgadzaliśmy się od samego początku) łowisk ja już po prostu nie miałem siły, to był jakiś koszmar…

Po drodze wyszło jeszcze ze dobija do nas pewien koleś, którego ja nie znam, co razem z moja „lepsza polówka”(żonka) daje cztery osoby. Będzie to moja pierwsza karpiowa sesja w tak licznym gronie – ale (ok myślę sobie) po kilku latach samotnych zasiadek może i fajnie będzie poznać innego maniaka i oczekiwania na brania spędzić na integracji ,wymianie doświadczeń itp. W końcu udało nam się coś zarezerwować .Jako, że wiosnę i początek lata w swoim karpiowym kalendarzu miałem już odznaczone na czerwono to termin wyprawy padł na początek września.Czas ma to do siebie ze szybko leci, no i nadszedł dzień wyjazdu. Uzgodniliśmy, że z Krystianem i „nieznajomym” Andrzejem spotkamy się na parkingu gdzieś po drodze do portu. Jadąc, sam już nie wiedziałem z czego się bardziej cieszę, z zasiadki czy ze spotkania z przyjacielem po prawie trzech latach. Wcześniej bywało już ze spotykaliśmy się po kilkuletniej przerwie jednak nigdy nawet w najmniejszym stopniu nie wpływało to na nasze relacje tak było i tym razem, krótki uścisk i nawijka jakby od ostatniego spotkania minęły trzy dni a nie lata. Przywitanie się z kolegą Andrzejem, jeszcze tylko płyny, dla nas kawa a paliwko do autek – i w drogę.Dość sprawnie dostaliśmy się do przeprawy, podczas czekania na prom szybka pamiątkowa fotka.
Żonka Anka, jako ze nie lubi być fotografowana jest autorem zdjęcia. Od lewej Krystian, ja i Andrzej:
I płyniemy.Mamy z Krystianem około dwóch godzin na nadrobienie szmatu czasu i szybką integrację z Andrzejem, które mijają bardzo szybko i zanim się nie obejrzeliśmy dobiliśmy do kontynentu. Teraz tylko jakieś cztery godziny pedałowania do miejsca docelowego, jakim jest niewielkie jeziorko w pięknej dolinie pomiędzy Paryżem a Le Mans.

Krótka przerwa na kawkę. Po przeprawie przez Paryż zmęczenie wyraźnie rysuje się na twarzach kierowców – ale czego to się nie robi w tym naszym kochanym hobby.

Malownicze wiejsko-leśne krajobrazy w połączeniu z piękną pogodą powodują, iż mimo zmęczenia trasa skraca się przyjemnie.No i docieramy na miejsce. Krystian z Andrzejem dobili pierwsi i czekają na mnie z losowaniem stanowisk. Moje pierwsze wrażenia po spojrzeniu na wodę najchętniej wymazałbym z pamięci, szkoda pisać, lata świetlne od moich wyobrażeń na jej temat i tak samo daleko od moich minimalnych kryteriów, jakie spełniać musi łowisko bym się po prostu na nim dobrze czul . Ale to jeszcze nie koniec. Właściciel wody, nie dość, że w opisie dorzucił kilka ładnych akrów to jeszcze z ilością stanowisk przesadził totalnie.

Nasze trzy miejscówki to tak prawdę mówiąc powinny stanowić jedną. Nie będę tutaj cytował naszych komentarzy z racji, że nie przebieraliśmy w słowach….Byłem bardzo bliski zrezygnowania z całej zasiadki – po prostu poczułem się z lekka oszukany, ale po namowach żony zdecydowałem się zostać. Po chwili kilka jej argumentów: przecież to jest też urlop, planowałeś te zasiadkę z Krystianem od dawna, do mnie dotarło i zacząłem się stopniowo uspokajać.Hmm…..pozostało jeszcze rozlosować miejscówki. Żeby zobrazować trochę mój dramat w skrócie je opiszę. Więc stanowisko nr 10 -skrajne, duża ilość zaczepów bliskość półwyspu i „domu karpi” chyba każdy z nas po cichu na nie liczył. Następne to nr 9-dosłownie kilka metrów od poprzedniego. Zostało najgorsze nr 8-praktycznie prawie to współdzielone z siódemką, z raportów wiedzieliśmy już, że siódemka razem z ósemką to najgorsze miejsca na łowisku, co w połączeniu z brakiem możliwości zmiany miejsc daje niezły pasztet temu, który je wylosuje.No i padło ………..Na mnie………….! Nieee, co za pech!!!

No, ale dowiedziałem się ze francuz, który będzie łowił na siódemce zostaje tylko na weekend więc dwa dni się jakoś przemęczę. To , że moje miejsce jest z reguły rzadziej odwiedzane przez ryby jakoś przegryzę, trochę dobrych ryb już w tym sezonie zaliczyłem a i chłopakom też się coś od życia należy. Po wstępnym rozbiciu się i wywiezieniu zestawów, no właśnie kolejny minus jeziorka to ze wszyscy od kilku lat zestawy wywożą centralnie pod drugi brzeg, z którego się nie wędkuje. Po dokładnym wysondowaniu dna okazało się, że w miejscu tym żerujące ryby wyżłobiły lej głęboki na prawie pół metra. Reszta naszej części zbiornika to bardzo gruba warstwa mułu zalegająca dno praktycznie wszędzie z wyjątkiem owego leja. Nie zostaje nic innego jak się podporządkować i też wywozić za pomocą modeli w te miejsca.No ładnie – pomyślałem, nie dość że ciasno to jeszcze brak możliwości pokombinowania z miejscami połowu, ……. Ale trudno się mówi i łowi się dalej. Pierwszego dnia moi towarzysze mieli się już czym pochwalić a u mnie cisza.Jednak w końcu wszyscy już coś mieli na koncie i nawet humory zaczęły z lekka dopisywać.Nawet mi się udało coś ściągnąć na moją pechową „ósemkę” :

Ale zła passa, że tak powiem nas nie opuszcza, z dwóch zdalnie sterowanych łódek jedna odmawia posłuszeństwa i najzwyklej w świecie nie działa, jako, że tylko moja została przy życiu to zostałem „nadwornym szyprem”. Nie dość ze granice zasiadki w moim stylu już i tak dawno przekroczone to jeszcze taki numer na to wszystko ehh. Jednak przez te wszystkie lata nauczeni walki z rożnymi przeciwnościami losu jakoś dajemy rade.

Wiedziałem, że w jeziorku pływa kilka jesiotrów. Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu z tą ryba i po cichu liczyłem, na choć jedno branie tej pięknej „kreatury”. Mając na uwadze swojego pecha który prześladuje mnie tej wyprawy postanowiłem trochę szczęściu dopomóc i jeden zestaw uzbroiłem w dipowany, hallibutowy palet i tym też podnęciłem. Z nadzieją na mojego prehistorycznego potwora położyłem się spać.

Podsumowania pierwszych dwóch dni zasiadki i przemyślenia, co tu zrobić żeby udoskonalić przyszłych kilka, nie pozwalają mi szybko zasnąć. Większość moich myśli kreci się wokół zatoczki przedzielonej półwyspem z malutką wysepką, masą korzeni , karczy i krzaków. Wiedziałem, już że jest to blisko „domu” większych rezydentów tego zbiornika, miejsca żeby spokojnie posiedzieć z jedna wędką jest dosyć tylko czy będę miał jakieś szanse na wygrany hol? Nikt tam nie łowi, nie ma żadnego stanowiska, nie bez powodu, pewnie wyciągnięcie ryby jest niemożliwe…

Z takimi myślami walcząc, styrany przebiegiem biwako-zasiadki , w końcu zasnąłem.

Środek nocy, budzi mnie Anka. Co jest? Musiałem być nieźle zmęczony, dopiero po chwili dociera do mnie że to odjazd, w kilka sekund jestem przy kijach, prawa wędka ta z peletem! Może jesiotr?!

Na to pytanie szybko odpowiedziała mi zapięta ryba. Hol -przegięcie, jej szybkość, wyskoki nad wodę, częsta zmiana kierunków i choć nigdy wcześniej nie miałem na haku jesiotra wiedziałem już ze to on i to chyba nie mały. Ryba wyskakując nad wodę robiła taki hałas że wkrótce Krystian z Andrzejem również wybiegli z namiotów. Nie pamiętam dokładnie ile trwał hol, ale jego odjazdy wydłużały mi się w nieskończoność, po chwili ogromny plusk jakieś 80 metrów na prawo dawał mi znać gdzie dokładnie jest, w mgnieniu oka jednak zmieniał kierunek i w kilka sekund kolejny plusk, ale już z lewej strony zbiornika, miałem niezły problem z utrzymaniem kontaktu i wybieraniem luzu, uff. Mam już go dobrą chwilę na kiju – myślę sobie – , jeszcze trochę się zmęczy i będzie „mój”. Kiedy czułem, że wyraźnie słabnie, sytuacja nagle zmieniła obrót. Ryba już dużo słabsza dala się holować bliżej brzegu jednak ciągle chodziła na boki przy okazji zwijając kilka innych zestawów. Na domiar złego łowiący koło mnie francuz, który przez dwa dni nie miał ani jednego brania wybiega z namiotu, myśląc że ma odjazd i zaczyna namiętnie holować. Niestety mój francuski kończy się na „bonjour” i „merci ” a w kilku innych językach francuz nie zrozumiał nic. Wiec przyszło mi walczyć już z dość umęczonym jesiotrem i w pełni sil na moje nieszczęście „żabojadem”…….Po kilku minutach w końcu zajarzył, co się dzieje i odpuścił. Chwała mu za to. Dość szybko udało się go zlądować – już bez większych problemów. Podbierak trochę za mały, ale łeb do podbieraka plus pewny chwyt za ogon i jest na brzegu. Jest! Myślę sobie, chociaż coś się ułożyło po mojej myśli. Nawet nie pamiętam, kto pomagał mi przy lądowaniu, ale nieważne. Skupiam się na „moim potworze”, który leży na macie, odpoczywa bo czeka go jeszcze tylko krótka sesja i wróci do swojego królestwa. Jest piękny. Kształt tłumaczy nam jego szybkość i siłę. Pokrycie ciała i skrzeli mówi jak stary jest ten gatunek. Kilka zdjęć i wraca do wody, odpływa w dość dobrej kondycji. A ja? Jestem zmęczony. Rezygnuję z robienia nowego zestawu i czekam aż wszyscy wrócą do namiotów. Mam ochotę choć chwilę pomilczeć , być sam ze sobą. Siadam w foteliku odpalam papierosa i chociaż przez kilka minut delektuję się ciszą i mrokiem, które otaczając jeziorko powoduje, że staje się ono całkiem przyswajalne dla moich wędkarskich zmysłów, w odróżnieniu od dnia i obozowego zgiełku.

Poniżej „kawałek historii” w moich rękach, I część pamiątki, jaką po sobie zostawił:

Poranną kawę spijam nad moją zatoczką. Pogoda jest idealna i pomału czuć zbliżającą się jesień. Woda zaczyna delikatnie parować, co w połączeniu z czerwienią słońca odbijającego się od tafli jeziora, daje mi tak wiele….. że nawet nie wpadłem na pomysł by tą chwilę uwiecznić na zdjęciu. Wiedziałem ,że dzisiaj właśnie tu spróbuję swoich sił.Podczas delektowania się pięknem poranka, zaczynam pomału opracowywać taktykę i plan działań……..ŚNIADANIE!!! …Usłyszałem i dotarło do mnie znowu, że jestem na biwaku ehh….Niebawem tu wrócę – pomyślałem i choć lubię pojeść, z lekką niechęcią oddalałem się od mojej zatoczki. Do wieczora jednak mi się to nie udało, a to za sprawą…
No właśnie, nadszedł czas na:

„Wąsate”, kolejna zmora, lecz z innego punktu widzenia. Brały dosłownie na wszystko i wszystko też urywały. Z uwagi na bliskość karczy i podwodnych krzaków hole musiały być ekstremalnie siłowe i przeważnie coś wymiękało. Po za tym, że znacznie utrudniały nam dobranie się do karpi, to kontakty z tą ryba były dość emocjonujące. Przez tydzień każdy z nas przegrał potyczkę po kilka razy. Najskuteczniejszym poskramiaczem wąsatych okazał się Krystian. Nie dość ze wygrał kilka niezłych pojedynków to udało mu się wyholować największego. Jak się potem okazało to złowiliśmy dwie rekordowe ryby tego łowiska, jakimi były sum Krystiana i mój „jesiek”.

Tak wiec Krystek mając już na koncie jednego, dorzuca do kolekcji prawie stu funtowe monstrum: Ewidentnie ….. to trzeba oblać:

Wąsate”, kolejna zmora, lecz z innego punktu widzenia. Brały dosłownie na wszystko i wszystko też urywały. Z uwagi na bliskość karczy i podwodnych krzaków hole musiały być ekstremalnie siłowe i przeważnie coś wymiękało. Po za tym, że znacznie utrudniały nam dobranie się do karpi, to kontakty z tą ryba były dość emocjonujące. Przez tydzień każdy z nas przegrał potyczkę po kilka razy. Najskuteczniejszym poskramiaczem wąsatych okazał się Krystian. Nie dość ze wygrał kilka niezłych pojedynków to udało mu się wyholować największego. Jak się potem okazało to złowiliśmy dwie rekordowe ryby tego łowiska, jakimi były sum Krystiana i mój „jesiek”.

Tak wiec Krystek mając już na koncie jednego, dorzuca do kolekcji prawie stu funtowe monstrum:Ewidentnie ….. to trzeba oblać:

Dobra , dobra ………. ale miałeś pisać o Twojej zatoczce!

Tak więc wieczorem, zanim Krystianowy ” sumik”ładnie narozrabiał udało mi się wygospodarować trochę czasu i tam tez posiedzieć. Po „sondażu” dno okazało się bardziej muliste niż na reszcie zbiornika. Miękkiego mułu grubo ponad metr! Masakra……… po wystrzeleniu kilku polówek kulek na powierzchni pokazała się czarna plama o średnicy około metra. Nie, no nie ma szans. Ale wiedząc ze może i nie żerują w tym miejscu to przepływają na pewno, postanowiłem się nie poddawać i lekko zmodyfikowałem swojego chod riga z nadzieją, że uda się jakoś zaprezentować przynętę. Lubię łowić w miejscach z lekkim namułkiem, ale nie z takim!

Co do zestawu, to zbudowałem go tak, że pływająca kulka na krótkim chodzie znajdowała się jakieś półtora metra od ciężarka, sam ciężarek z uwagi na bliskość zaczepów dowiązany był do zestawu cieniutka żyłka mono, która miała strzelić po ewentualnym zacięciu, lub ostatecznie przy kontakcie z jakimś zaczepem. No to jazda – zestaw położyłem blisko wysepki, wystrzeliłem garstkę pociętych w plasterki kulek, żeby nie zapadały się tak w mul, garstkę drobnego pelletu i nareszcie mogę sobie „pokarpiować” po mojemu, czyli sam, za plecami mając całą resztę zbiornika i obozowiska, a w zasięgu wzroku tylko moją zarośniętą zatoczkę. Reszta drużyny leżakuje zmęczona po wczorajszej, wieczornej integracji, wiec mogę sobie przydusić jak ja to mówię „półkomara”. Nie pamiętam dokładnie, po jakim czasie, nieźle wypoczęty wybrałem się do wigwamu Krystka. Krótką rozmowę przerywa dźwięk sygnalizatora …….to mój!

Biegnę, co sil w nogach, zostawiłem wędkę „na sztywno”, ale zdążyłem. Czuję ogromny opór. Ryba niebezpiecznie zbliża się do zatopionych korzeni a ja nie mogę nic zrobić… tak to sum – szybko przegrałem tą nierówną walkę. No cóż……. cały misterny plan wziął w łeb. Jedyna dobra rzecz to to, że zastaw zadziałał i teoria się sprawdziła. Chociaż coś -myślę sobie, zwijając moje tymczasowe stanowisko……….

Dalsza część wieczoru, jak zresztą ich większość upływa na długich dyskusjach przy „ognistej wodzie”:
Sumy nie ułatwiały nam życia. Byliśmy zmuszeni łowić na znacznie mocniejsze zestawy karpiowe gdyż wąsate gustowały nawet w owocach. Na moją „sumową” wędkę miałem tylko jeden odjazd, a na karpiowe chyba z dziewięć, no ale i tak bywa. Po drodze, z rozmowy z przejezdnymi anglikami wychodzi jeszcze że to jeziorko to bardziej woda sumowa niż karpiowa i że oni tu często przyjeżdżali na wąsate. Dziwili się tylko, że nie dali nam nic znać przy rezerwacji. Cóż drobne przeoczenie….. W ciągu tych kilku dni udaje nam się jednak połowić trochę fajnych ryb. Z wyjątkiem jednej doby karpiowate również żerowały dość intensywnie, jakby wiedziały ze właśnie zaczęła się jesień i trzeba pomału zacząć myśleć o nadbudowie zapasów energii przed zimą.

Poniżej kilka z nich:

I tak mijają dni i noce. Jak szybko to chyba wszyscy wiemy. Żeby czas na rybach mógł się tak dłużyć jak w pracy, no ale cóż ….
Tak więc ostatni dzień zasiadki. Nazajutrz rano będziemy się zwijać, jak ja tego nie lubię. Nie myśląc o tym za dużo,postanowiłem raz ostatni zmierzyć się z moją zatoczką i to tam spędzić większość dnia nabierając sił przed wyjazdem.
Pogoda choć nie typowo „karpiowa”, idealna jak dla mnie. „Babie lato”, coś na co czekam co roku. Czego Ci więcej potrzeba -pomyślałem…..i zabrałem się za przygotowanie wcześniej już sprawdzonego zestawu. Jeden kijek, fotelik ,po garstce kulek i pelletu, browarek i w drogę. Z gracją „ninja” zakradłem się wręcz nad zatoczkę, pousuwałem kilka patyków i gałązek które mogły by narobić niepotrzebnego hałasu i po bezszelestnym rozstawieniu się, jeszcze raz zacząłem geometrycznie symulować odjazdy zaciętej ryby na długości żyłki i odległości od zaczepów i postanowiłem zmienić miejscówkę.Zestawy będę kładł pod samym półwyspem, dokładnie na przeciw mnie.

Pozostało jeszcze sprawdzić co jest na dnie. Domyślałem się ,że też będzie sporo mułu, ale chciałem być pewien. Markera, jak też i potem zestawy musiałem wywieźć za pomocą łódki z uwagi na nisko opadające gałęzie drzew tworzących półwysep, uniemożliwiające rzut.Dno również i w tym miejscu okazało się bardzo muliste, ale zestawy już gotowe na taka ewentualność, szybko z niewielka ilością „krushowanych”kulek i garstką drobnego peletu lądują na miejscu. Używam przynęt do których mam ogromne zaufanie. Zestaw już też przećwiczony w konkretnie tych warunkach, więc pełen nadziei na jakąś akcję siadam wygodnie w ciszy, którą przerywa tylko „pstryk” otwieranej puszki piwa i czekam…Mija jakieś dwadzieścia minut i pojedyncze „Pii” kieruje moją uwagę na kij. 

W miedzy czasie widzę napinającą się żyłkę i dosłownie w tej samej chwili słyszę plusk pod gałęzią z pod której rozprzestrzeniająca się szybko czarna chmura wzruszonego mułu, wygląda niczym „atomowy grzybek”.Jest karp – pomyślałem zaczynając siłowy hol. Wędka semi-parabola o krzywej ugięcia 3.25 lb wygięta już po sam dolnik. Żyłka 16 lb fluorocarbon powinna wytrzymać, nie raz już jechała po zielsku i patykach, reszta zestawu dość mocna, ale czy wystarczająco…..? Tego typu pytania i analizy sprzętu towarzyszyły mi podczas próby zatrzymania ryby, zabawne jak dużo myśli może przewinąć się przez umysł w tak krótkim czasie…Karp się poddaje, zmienia kierunek, nie udało mu się uciec do „domu” wiec próbuje na otwarta wodę. Nie mam nic przeciwko pomyślałem odkręcając lekko hamulec, teraz możesz trochę popływać, zmęcz się. Dotarło do mnie jak bardzo zależy mi na wyholowaniu tej ryby, nogi miałem jak z waty. Udało się! Pomarańczowożółto- czerwony mirror ląduje w podbieraku i w chwile potem na macie. Jeeeeeest, i to jaki! – Przepiękny. To co poczułem ciężko jest przelać na papier zwłaszcza tak niedoświadczonej w pisaniu osobie jak ja, ale to było coś. Miałem już dużo większych ryb w tym sezonie ale ten połów przyćmił wszystkie. Mój mały osobisty sukces, spełnienie ukrytych nadziei, zadziałanie zestawu i przynęty, wygrany ekstremalnie trudny hol, no i finałem tego wszystkiego okazał się przepiękny karp ubrany w potężną paletę barw i jeszcze potężniejszy ogon. Bezcenne…
Wieczorem toczę jeszcze jeden pojedynek w tym samym miejscu i podobnym schemacie, tylko emocje jakieś mniejsze, może dlatego ze wiedziałem już że to możliwe a może za szybko i przesłonięte cieniem ostatniego sukcesu…

Jednak karp równie piękny, tym razem pełnołuski:

Obydwie ryby bardzo zdrowe i bez żadnych śladów holu i ukłuć, co na tego typu wodach daje mi dodatkowy powód do radości. Może to te z natury sprytniejsze, a może po prostu rzadziej opuszczały schronienie…… Na tym kończę swoja wędkarską krzaczastą misję. Nie wiem nawet czy chciałbym wyciągnąć jeszcze jedną rybę z tego miejsca. Z obawy przed uszczerbkiem wartości pierwszej, raczej nie…

Przecież to ostatnia noc, wiec nie obyło się bez „ognistej wody” i francuskiego wina. I pomimo iż było wesoło, udało się coś jeszcze dołowić.

Jednak wszystkie piękne chwile maja wspólną cechę – po prostu kiedyś się kończą. Z naszą zasiadką nie było inaczej, nadszedł ostatni poranek, pakowanie itd. Jeszcze tylko kilka chwil nad moją zatoczką, która żegna się ze mną pokazując swe piękno na tle, nisko jeszcze lekko pałającego czerwienia słońca, w oddali za wysepką Kilka spławiających się karpi składa się na wspaniały obraz tego miejsca, obraz który obok wielu mu podobnych zostanie w mojej wędkarskiej pamięci na bardzo długo….”

Powyższe strony mojego pamiętnika, przypominać będą mi że nie tylko ja i moje samotne zasiadki, ukierunkowane próbami przechytrzenia „trudnej ryby”, często na zbiornikach będących dla mnie wyzwaniem, są najważniejsze…..Powyższe strony mojego pamiętnika, przypominać będą mi że nie tylko ja i moje samotne zasiadki, ukierunkowane próbami przechytrzenia „trudnej ryby”, często na zbiornikach będących dla mnie wyzwaniem, są najważniejsze…..
Przypominać będzie mi, jak równie istotne powinny być dla mnie luźne, urlopowe wypady, na których również doświadczyć można wiele pięknych chwil i mało tego, dzielić je z przyjaciółmi czy rodziną.

Tak więc moja pierwsza artykuł -foto relacja prawie skończona. Prawie, bo początkowy jej zarys w sumie nie uwzględniał tak szeroko opisanej zasiadki i chciałem głównie skupić się na różnych podejściach do tematu jakim są „samotne zasiadki” i ich korzeni u wędkarzy je preferujących. Jednak wyszło trochę inaczej. Zawiesiłem się na zasiadce która pozwoliła mi spojrzeć na moje dotychczasowe wędkarstwo z pewnym dystansem i spowodowała lekkie zmiany, dzięki której przestałem myśleć o wypadzie karpiowym tylko jako „samotnej odskoczni”. Do zeszłego roku potrafiłem spędzać do pięćdziesięciu nocek w sezonie nad wodą w całkowitej samotności i nawet nie myślałem o jakichś zmianach, no może po za tym , co tu zrobić żeby wygospodarować więcej czasu spędzanego nad woda. Bo i po co mi jakieś zmiany, przecież jest mi dobrze… Ale dotarło do mnie że poza mną i tym co ja lubię są jeszcze inni …. Rodzina, przyjaciele z którymi stosunki dość mocno zaniedbywałem przez ostatnie lata. Przecież wszystko można połączyć. W tym co robimy balans jest bardzo ważny, i to nie tylko jeśli chodzi o karpiowe przynęty. Wiec wyżej opisana zasiadka choć początkowo wydawać by się mogło z góry skazana na niepowodzenie, pokazała mi ze można połączyć pewne rzeczy i jeszcze wyciągnąć z tego tyle radości, i nie chodzi mi tylko o połowione ryby. Czas spędzony z przyjaciółmi na łonie natury , fakt nie takiej jakbym sobie wymarzył ale i na to znalazło się lekarstwo – „moja zatoczka”, która zrekompensowała mi wiele nie udogodnień tej wyprawy. Możliwość zawarcia nowych znajomości, fakt niezbyt lubię…. Ale jak często miałem okazje tego doświadczać przez te wszystkie samotne wyprawy…. prawie wcale… Więc może nadszedł czas na zmiany, przecież poznanie kogoś z kim dzieli się zainteresowania to trochę co innego, wspólny temat jest od razu i to jeszcze jak rzeka….Przypomniało mi się nawet moje wędkarskie raczkowanie, choć lubiłem zasadzić się sam z bambusowym batem po Ojcu na „dużego okonia”, to większość wypadów odbywała się w grupie kilku zapaleńców podobnych do mnie.

Razem szybciej się uczyliśmy, poszerzaliśmy zakres poławianych gatunków, po okoniach nadchodziły „ery”, płoci, potem leszczy, spinning, początki karpiowania ……portowe flądry, pierwsze wyprawy na dorsze… i większość razem. Uświadomiłem sobie, że były też czasy jakże inne od obecnych „samotnych zasiadek” i potrafiłem się z nich cieszyć. Na szczęście mam możliwość podtrzymywania jednej z tych znajomości i pomoczenia kiji z przyjacielem z dawnych lat, tylko dlaczego tak rzadko?

W chwili gdy piszę ten artykuł dzieli mnie jeszcze kilka miesięcy od kolejnej wspólnej zasiadki z Krystianem jak i Karolem który razem z nami stawiał pierwsze kroki w tym pięknym hobby. Na wyprawę zabieram również dużo młodszego brata z którym z uwagi na odległość i moje…… widuje się bardzo rzadko. Więc tak, nareszcie do czegoś dojrzałem…nie, nie rezygnuje z samotnych zasiadek i polowań na trudnych wodach……… po prostu od tego sezonu zaczynam balansować coś jeszcze,…..nie tylko kulki……

Czy na przyszłej zasiadce będzie „moja zatoczka”….. Raczej nie, ale życzę ich sobie i wszystkim pozytywnie nakręconym, w nadchodzących sezonach jak najwięcej.

Z wędkarskimi pozdrowieniami
Adrian Błaszczyk 

15lat …… minęło

15lat minęło ........ #PFWK Co by było gdyby ???  nie było niczego. Wiary, nadzieii i miłości. Szacunku, pasji przez prawdziwe P, szansy którą cały czas otrzymujemy, spontanicznych działań i uporu maniaka w dążeniu do celu w świecie gdzie każdy oczekuje, że za marnych...

Miłość, Szmaragd & Family VOL2 – #szmaragdowystaw

Miłość, Szmaragd & Family VOL2 Mówią, że rodziny się nie wybiera. Tą sobie wybraliśmy. Przyszywany wujek, ciocia, brat, siostra a tak naprwdę grupa obcych ludzi a jednak czasami bliższych sobie niż w przypadku połączenia więzami krwi, które często pokazują, jak...

Family Carp Gajdowe 2024

Family Carp Gajdowe 2024 Nic nie dzieje się bez przyczyny, Wszakże nagroda z "Kruszyniady Karpiowej" musi trafić w dobre ręce. Skąd ta pewność ??? 11 Lat organizacji imprez, brak problemów i zbudowany wysoki szacunek u osób związanych z tymi imprezami nie może pójść...

Jerzyn – Przyjacielskie Klimaty

Jerzyn - Przyjacielskie Klimaty Przed wyjazdem z Przemkiem pytanie " Jaki charakter wyjazdu" ? Chill - oczywiście , chciałbym nie robic nic na ile to się uda. Hmmm - ja nie mogę, ale szanuję, więc odpuszczamy, ale czy ??? Pomożesz mi ? Zrobić coś co kocham ??? co jest...

Życiowe Dobro #klasztorne

Życiowe Dobro #klasztorneZa życiówką można gonić bądź na nią cierpliwie czekać. Najlepsze w tej całej zabawie jest to, że każda forma próby jej pozyskania nie gwarantuje sukcesu, ale gdy on przyjdzie, gdy w końcu magiczna cyfra naszej wagi w amoku błędnych obliczeń...

Kolorowy Brak Snu na Czarnym Stawie

Kolorowy Brak Snu na Czarnym StawieSwojej sympati dla działań Polskiej Federacji Wędkarstwa Karpiowego nie kryję, ale przez kilka dni rozważań jak bym chciał by wyglądał ten materiał postanowiłem, że o łowisku powiem tylko tyle, że POWINNIŚMY mieć takich wód...

Dzieło powstałe z ………….. Sentymentu

Dzieło powstałe z ........... sentymentuPortal dla ludzi z pasją a przede wszystkim dla moich przyjaciół. Propozycja z kategorii " nie do odrzucenia", mająca na celu ocelenie od zapomnienia i realizacja w pewnym sensie z kategorii "Dzieło Życia", bo zważywszy na...

Dobro Klasztorne – Przewrotny Czynnik Szczęścia

Przewrotny Czynnik SzczęściaGdy kilkukrotna próba napisania tego w formie tekstowej spowodowała, iż doszedłem do wniosku, że nic innego nie napiszę niż to co powiedziałem, postanowiłem dac wybrzmieć słowom wypowiedzianym. Kilka zdjęć dla potomnych, kilka rozterek...

Český Film – VOL.2

Český Film - VOL.2Nie było roku bym nie pragnął tam wrócić. Nie było roku bym nie pamiętał o tym jak ważne są tego typu wyjazdy w całokształcie naszego karpiowego żywota, by poznać, zrozumieć, zaakceptować i nauczyć się "siebie", by w pełni móc powiedzieć, BYŁO GODNIE...

Regulamin PCM 2023

REGULAMIN PCM20231 | S t r o n aRegulamin Finału„Mistrzostw Polski w Wędkarstwie Karpiowym– Polish Carp Masters 2023”Finał zostanie rozegrany w terminie 1 – 7 października 2023 rokunad Zalewem Nielisz I. ZASADY OGÓLNE 1. Organizatorem Finału Mistrzostw Polski w...

15lat …… minęło

15lat minęło ........ #PFWK Co by było gdyby ???  nie było niczego. Wiary, nadzieii i miłości. Szacunku, pasji przez prawdziwe P, szansy którą cały czas otrzymujemy,...

czytaj dalej

Family Carp Gajdowe 2024

Family Carp Gajdowe 2024 Nic nie dzieje się bez przyczyny, Wszakże nagroda z "Kruszyniady Karpiowej" musi trafić w dobre ręce. Skąd ta pewność ??? 11 Lat organizacji imprez, brak...

czytaj dalej

Jerzyn – Przyjacielskie Klimaty

Jerzyn - Przyjacielskie Klimaty Przed wyjazdem z Przemkiem pytanie " Jaki charakter wyjazdu" ? Chill - oczywiście , chciałbym nie robic nic na ile to się uda. Hmmm - ja nie mogę,...

czytaj dalej

Życiowe Dobro #klasztorne

Życiowe Dobro #klasztorneZa życiówką można gonić bądź na nią cierpliwie czekać. Najlepsze w tej całej zabawie jest to, że każda forma próby jej pozyskania nie gwarantuje sukcesu,...

czytaj dalej

Kolorowy Brak Snu na Czarnym Stawie

Kolorowy Brak Snu na Czarnym StawieSwojej sympati dla działań Polskiej Federacji Wędkarstwa Karpiowego nie kryję, ale przez kilka dni rozważań jak bym chciał by wyglądał ten...

czytaj dalej