Więzień Sukowa Vol3
Jedziemy samochodem, jest niedziela, nastroje bardzo wesołe jak z resztą bywa zawsze wtedy kiedy coś się rozpoczyna, coś co ma przynieść wspaniałe przeżycia czy też chwile relaksu połączonego z radością oddania się wędkarskiej pasji.
Wspominamy sobie wiosnę gdzie wyniki naszych połowów nie tyle co były nader niespodziewane to nas kompletnie zaskoczyły w kwestii ilości braniowej. Jesteśmy pewni tego co robimy gdyż jakby porównać nasze łowy z wykresem matematyczny x=y o linii ciągle wznoszącej można by stwierdzić iż właśnie tak nam w ostatnich czasach idzie.
Z roku na rok ulepszaliśmy swoją taktykę, zakres zanętowo-przynętowy i osiągaliśmy coraz to lepsze wyniki. Jak może więc być tym razem? – odpowiedź która nam się nasuwa jest oczywista – co najmniej tak samo, a liczymy na jeszcze lepiej. Ogólnie zresztą patrząc wyspecjalizowaliśmy się na tej wodzie w łowieniu jesiennym, od wielu lat praktykując ten okres w przeciwieństwie do innych karpiarzy wolących podobnie jak ich trofea bardziej ciepłe i sprzyjające klimaty. Zresztą jesień tak szczerze mówiąc jest moim ulubionym okresem połowów z wielu przyczyn: Pierwsza z nich to spokój nad wodą, bardzo mało innych wędkarzy, a już nocnych wędkarzy prawie nie ma. Owszem są łowcy sandaczy, lecz w zdecydowanej większości wolą oni spędzać czas do godziny max 23. Wodę można mieć praktycznie całą dla siebie bez ograniczeń.Drugi powód to klimat. Jesień łączy porę ciepłą z zimną. Nieraz bywało, że po pięknym złoto-jesiennym dniu rano był przymrozek, woda silnie parowała, wędka była całkiem oszroniona a ja właśnie dobiegałem do potężnego brania.
Trzeci powód to wyzwanie bo kto ich z resztą nie lubi? Łowienie karpi w wodzie o temperaturze nierzadko 4-5st C jest czasem dużym ryzykiem, ale jak to zawsze lubię powtarzać nie ma ryzyka/strachu nie ma zabawy.
Powróćmy jednak do samochodu, który też właśnie z „ekipą” podjechał nad wodę. Jak już pisałem wyżej nastroje panowały znakomite, napompowaliśmy szybko ponton i nawet dobrze się nie spostrzegłem jak już sonda zaczęła pokazywać pierwsze stoki naszej podwodnej górki. Górki, którą obławialiśmy już tak często, którą tak dobrze ją znamy. Kilka pociągnięć wiosłami i już pierwszy marker stoi w swym miejscu przeznaczenia. Za chwilę drugi – ogólnie to wszystko przypomina jedną wielką mechaniczną czynność bez żadnej dozy chciałoby się powiedzieć odkrywczej, lecz co tu odkrywać jak wodę zna się bardzo dobrze. Jest co by nie powiedzieć trochę frustrujące takie powielanie czegoś w nieskończoność, lecz jak to kiedyś ktoś wspaniale ujął „zwycięskiego składu się nie zmienia” – tak też i my nie mamy zamiaru wychodzić przed szereg i robić czegoś innego.
Zanęcamy łowisko, spływamy na brzeg i chwilę wpatrujemy się w wodę jakby podświadomie szukając pierwszych oznak żerowania karpi. Rzecz jasna jest na to zdecydowanie za wcześnie dlatego też tylko chwilę tak stoimy i zaraz siadamy omawiając strategię a raczej harmonogram nęcenia. Wszystko jest jak zawsze, czyli nęcenie: wtorek i czwartek, a łowienie od piątku do niedzieli, która też staje się od razu kolejnym dniem nęcenia. Mógłbym teraz też napisać jak właśnie nadszedł wtorek i będąc nad wodą wykonuję czynności związane z umówionym dwa dni wcześniej nęceniem, lecz nie tym razem – przynudzać nie będę i opisywać kolejnych dni nęcenia zamiaru nie mam. Skupmy się za to na samym łowieniu weekend po weekendzie i naszych kolejnych przemyśleniach.
Weekend pierwszy.
Zwykle tak to bywa, że w pierwszym tygodniu łowisko zaczyna się „rozkręcać” – niby są już pierwsze wyniki, niby wszystko jest w jak najbardziej należytym porządku jednak apogeum braniowe nigdy tak od razu nie nadchodzi. Tym razem jest zupełnie inaczej pierwsza noc przynosi nam od razu cztery brania. Siedzimy wieczorem przy stoliku, jest dosyć ciepło i popijając nazwijmy to „rozgrzewacze” rozmawiamy starając się skrócić czas do brania. Jest już ciemno mniej więcej jakąś godzinę po zachodzie słońca, gdy następuje pierwsze branie u Darka, który zacina rybę i pewnie holuje. Hol zadziwiająco prosty i niewielki karp około 5kg trafia na brzeg, następnie wywózka znowu czas oczekiwania. Teraz jest moja kolej, która nadchodzi mniej więcej półtorej godziny po pierwszym braniu i sytuacja jakby się powtarza, łatwy hol i kolejna piątka na macie.
Jesteśmy dość zdziwieni: po pierwsze minęło raptem trzy godziny a już zanotowaliśmy dwa brania, po drugie ryby są małe – takich przynajmniej dotąd wręcz nie łowiliśmy. Nie zrażając się jednak tym faktem czekamy na następne branie. Branie nastąpiło zaraz po, a może wręcz w trakcie kładzenia się spać. Darek dobiega ciągnie chwilę rybę – nawet już ocenia ją na coś podobnego jak dwa poprzednie i następuje tzw. „spinka”. Cóż tragizować nie mamy zamiaru , wywózka i kładziemy się spać. Nad ranem czwarte branie, które jest kopią trzeciego tym razem w moim wykonaniu. Rano po tej dla nas dość dziwnej nocy zaczynamy się zastanawiać co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Z jednej strony jest dobrze, widać iż łowiskowa praca przynosi efekty i brania są regularne z drugiej jednak nie dość że złapaliśmy dość małe jak na tą wodę ryby to jeszcze mieliśmy dwie spinki co do tej pory nam się raczej prawie nie zdarzało. Analizując dochodzimy jednak do wniosku iż jest to dopiero początek i nie ma co zmieniać w taktyce nęcenia tylko konsekwentnie wykonywać zamierzony plan, gdyż wyniki przyjść muszą.
Weekend drugi.
Druga zasiadka przywitała nas piękną jesienną pogodą co dodatkowo wpłynęło na dobry humor i pewność że ta zasiadka będzie już taka jakiej się dotąd spodziewaliśmy.
Jestem sam nad wodą, zbliża się wieczór czyli czas aktywności żerowej. Popijając herbatę czekam w lekkim napięciu na pierwsze branie. Zbliża się godzina dziesiąta jednak moje zestawy nie pokazują najmniejszej aktywności żerowej, gdy nagle zapala się jedna z diodek sygnalizatora i słyszę ten wspaniały (przynajmniej dla nas karpiarzy) dźwięk. Zrywam się do wędki jednak w pół drogi staję, wręcz hamuję. To tylko pojedynczy dźwięk, pojedyncze piknięcie. Śmiać mi się z tego chce bo chyba też każdy z nas doświadczył podobnego zachowania u siebie zwłaszcza w godzinach, które przynajmniej z założenia są tymi najbardziej optymalnymi. Cóż to nie branie – czekam dalej. W przeciągu następnych kilku godzin sytuacja ponawia się co najmniej kilkukrotnie nie dając mi możliwości na jakąkolwiek reakcję, a wręcz uodporniając mnie na tego typu wędkarski sygnał.
Trochę zawiedziony kładę się spać. W nocy jeszcze kilka razy przebudzam się z powodu takich zajść (piknięć) co pogłębia moją frustrację. Po raz kolejny zasypiam choć śpiąc bardzo płytko słyszę znowu dźwięk centralki, nawet nie wstaję spodziewając się kolejnego „pika” jednak dźwięk nie ustaje, siadam, patrzę przez szybę i wręcz nie mogę uwierzyć – „jedzie”. Wypadam szybko z samochodu, tnę i czuję upragniony opór, jednak po chwili orientuje się że ryba nie może być zbyt duża. Monotonny hol z kilkuset metrów i na macie ląduje taka na oko piątka. Zaczyna się lekka frustracja – nie dość że brań nie ma to jak już w ogóle ono następuje znowu bierze niezbyt duża ryba. Karpia wypuszczam, wywożę zestaw i kładę się spać. Brania już nie ma tej nocy, ale również i piknięcia się skończyły dzięki czemu wyspany wstaję około jedenastej. Dzień mija mi na czekaniu na kompana dość szybko.
Już siedzimy razem, znowu mamy noc i znowu mamy nieskończoną ilość piknięć, które zaczynają się zachowywać wręcz jakby były to krótkie serie wystrzeliwane z jakiegoś wolno-strzelnego karabinu. Opowiadałem Darkowi o dziwnych zachowaniach ryb poprzedniej nocy, lecz nie chciał za bardzo wierzyć teraz stoimy przy wędkach, krótkie piknięcia sygnalizatorów pojawiają się co około 10 minut – takiego zachowania jeszcze u ryb nie widziałem, nie tutaj przynajmniej. Owszem były piknięcia czasem nawet kilka ale taka ilość? Na ten moment nie możemy sobie tego wytłumaczyć. Jedyne dobre dla mnie to to że kolej braniowa jest Darka i nie będę musiał ciągle się w nocy zrywać. Kładziemy się spać. W okolicach godziny czwartej rano budzi mnie całkiem wykończony mój kompan, który oznajmia że po magicznej serii chyba kilkudziesięciu piknięć w końcu branie nastąpiło i wyholował karpia – którego teraz wskazuje leżącego na macie. Niestety znowu ryba nieduża.
Przy porannej kawie siedzi dwóch strapionych wędkarzy – dwa tygodnie nęcenia i zostaliśmy mistrzami serii pików. Zaczynamy rozmyślać co jest nie tak. Piknięcia jawnie sugerują, że ryby w łowisku są tylko z jakiś sobie znanych powodów brać nie chcą. Decyzja – płyniemy na łowisko z kamerą. Kamerowanie upewnia nas w przekonaniu o bytności ryb. Na dnie nie ma ani jednej kulki, ani jednego orzecha (nęcimy mieszanką kulek i orzechów) – jedyne co znaleźliśmy to własne pięknie wyeksponowane zestawy, do tego dno wygląda jak poligon po ostrzale artylerii – mnóstwo mini kraterków po żerowaniu karpi. Po takich oględzinach decydujemy się na zmianę zestawów końcowych. Ogólnie nie wierze w cudowne zestawy, ale po takich dziwnych zachowaniach ryb warto było spróbować. Zadecydowaliśmy wspólnie o zmniejszeniu haków na nr 6, zastosowaniu dłuższych włosów – do 3cm kulki od haka oraz niewielkich przynęt, typu kulki 12mm, niewielkie pellety poniżej 20mm.
Weekend trzeci.
Pakuję pokrowce po rozłożeniu wędek do samochodu, wiaderka kładę też nie opodal pojazdu spoglądam na wodę i kładę się spać, jest około dwunastej, oprócz dwóch piknięć nie dzieje się nic. Wiem, że jest źle – jestem zrezygnowany. Trzy tygodnie nęcenia nie przynoszą praktycznie żadnej aktywności żerowej ryb, po trzech tygodniach nie mieliśmy żadnego kontaktu z dużą rybą, zanęta systematycznie znika z łowiska, nic nie zalega a My oprócz piknięć praktycznie nic nie obserwujemy. Ciężko zasypia się w takich sytuacjach, to nie jest wypad na dwa czy trzy dni to praca kilku tygodni. Zaczyna pojawiać się zrezygnowanie, jak do tej pory przypominając sobie sukcesy z poprzednich zasiadek jest to zrezygnowanie zmieszane z niedowierzaniem – taktyka, która zawsze się sprawdzała teraz ponosi porażkę – może w takim razie jest zła, może ryby przyzwyczaiły się już tego rodzaju przynęt, może zaczynają wyczuwać zagrożenie – zaraz, zaraz czy ja już nie zaczynam doszukiwać się inteligencji wśród ryb? Nie można przesadzać, będzie lepiej, musi być lepiej! Wstaję rano, patrzę na sygnalizatory, wszystko jest w porządku – pierwsza noc bez brania. To nie są miłe chwile, dla wędkarza kiedy przyroda weryfikuje w ten sposób jego wysiłki. Spędzam dzień włócząc się w pobliżu stanowiska, nie mam ochoty na zdjęcia, nie mam ochoty na nic. Właśnie wpatruje się w zbiornik ze skarpy zlokalizowanej jakby nad moim miejscem. Wpatruje się w akwen i szukam wręcz podświadomie odpowiedzi – dlaczego, co jest nie tak? Błądzę wzrokiem od brzegu do brzegu, lecz lekko pofalowana tafla milczy, sprawia wrażenie rezygnacji podobnej do mojej.
Coś zaczyna brzęczeń w kieszeni kurtki, sięgam do niej ręką i wyjmuje centralkę. Centralkę, która wibruje i świeci się jedna z diodek – przełączyłem przez nieuwagę wyłącznik wyciszający urządzenie – JEST BRANIE. Biegnę rozpędzony ze skarpy jakby nie dowierzając, jest środek dnia, a ja mam branie – wręcz nie możliwe. Biegnąc patrzę w kierunku wędki, którą w tej chwili zasłania samochód, a ja jakbym chciał przez niego zobaczyć, utwierdzić się w przekonaniu, że urządzenie komunikujące się z sygnalizatorem pracuje prawidłowo. Wreszcie wybiegam zza auta. Widzę uniesionego do góry swingera i obracającą się szpulę kołowrotka – wszystko jest prawidłowo, jest tak jak być miało – to musi być karp. Zacinam, krótka pierwsza chwila walki, ocena wielkości holowanej ryby, jest dobrze na pewno nie jest to niewielki okaz. Walka w dzień to nie to samo co w nocy, można się delektować, holem wszystko widać, reakcje nie są spóźnione – to inna bajka, to coś zdecydowanie lepszego. Karp jest pod brzegiem o dziwo „po drodze” minął nader spokojnie wszystkie górki i teraz już walczy na krótkiej lince. To karp koi. Brakuje mi tylko słońca aby dopełnić piękno tej chwili, lecz i tak jest cudownie, krystalicznie czysta woda, mocna walka z długo wyczekiwaną rybą do tego jeszcze tak pięknie ubarwioną. Podbieram, jest mój, lecz ciut poniżej dyszki.
Ryba ratuje pierwszą dobę i po krótkiej już z Darkiem sesji zdjęciowej wraca do wody. Znów noc i znów mamy delikatne pociągnięcia, lecz tym razem jest jedno dłużej przy delikatnym opadnięciu swingera – Darek zacina i po chwili na brzegu ląduje leszcz. Po godzinie sytuacja się ponawia. Darek zmienia przynętę z kulki 12mm na 20mm dzięki czemu wracamy do systemu piknięć i braku brań karpiowych. Dopiero nad ranem Darkowi udaje się wyciągnąć ósemkę co daje ponownie jedno branie na dobę.
Kolejny poranek i kolejna narada. Nadal nie możemy przekroczyć dyszki, do tego jak się okazuje w łowisku mamy leszcze – zaczynamy się zastawiać co może być tego powodem. Decydujemy się na kolejną zmianę. Likwidujemy z zanęty orzechy i decydujemy się na nęcenie tylko i wyłącznie kulkami proteinowymi 20mm oraz dodaniem do zanęty kulek 24mm.
Weekend czwarty.
Jestem nad wodą, jak zresztą co tydzień. Mamy już listopad – spędzam wieczór u kolegów na sąsiednim stanowisku co jak się okazuje umila mi czas, gdyż ryby nie współpracują prawie wcale. Prawie czyli oczywiście mam piknięcia, nie jest ich dużo jednak ciągle są. Liczę już bardziej na drugą część nocki. Koledzy w końcu odjeżdżają a ja zostaję sam na zbiorniku. Dziwnie się tak człowiek czuje całkowicie sam – 40ha wody tylko dla siebie. Z jednej strony to wędkarski ideał, z drugiej jednak jakoś tak nie najlepiej wpływa na samopoczucie. Można zażartować, że człowiek podobny jest do karpia i też lubi poruszać się grupkami ?. Budzę się rano, jest dość zimno, dodatnio ale zimno, przecieram ręką zaparowaną szybę i spoglądam iście smutnym wzrokiem na sygnalizatory. Kolejna noc bez brań. W dzień również nic się nie dzieje. Kolejna noc mimo, że łowimy już razem nie daje nam żadnej ryby, żadnego brania – kilka piknięć i cisza.
Poranna narada nie przypomina już tych poprzednich. Kreatywność w zaniku – rezygnacja w apogeum. Co może być nie tak? „Nasza” woda, „nasza” sprawdzona taktyka i taka porażka. Nastaje jednak przełom. Ponieważ te leszcze nie dawały nam spokoju postanowiliśmy namoczyć kulki przed łowieniem. W piątek zaraz po przyjeździe wrzuciłem kilka kulek do wody i teraz w niedzielę postanowiłem jedną wyciągnąć. Kulka była dosyć miękka te z zestawów po jednej nocy były twardawe, ale ta była najnormalniej miękka. To była odpowiedź! Nie zestawy, nie orzechy tylko kulki zniszczyły łowisko. Poprzez to, że zbyt szybko miękły w wodzie stawały się podatne na rozbijanie ich przez leszcze, które przypływały na nich żerować. Na początku sypaliśmy więcej kulek jako że woda była cieplejsza, do tego było więcej orzechów które jadły karpie. Później z powodu ochładzającej się wody zaczęliśmy coraz bardziej dozować/zmniejszać ilość zanęty przez co ograniczyliśmy pokarm dla karpi. Leszczy natomiast przypływało coraz więcej, i były przed karpiami, radziły sobie z kulkami a dla cyprinusów zostawało bardzo nie wiele – za pewne trochę orzechów na dnie. Skończyliśmy sypać orzechem, skończyliśmy mieć brania.
Zmyliły nas oczywiście mini kraterki na dnie po kamerowaniu łowiska, lecz one znajdowały się na głębokościach kilku metrowych gdzie woda nie wypłukuje ich tak od razu – tworzyły je oczywiście karpie, lecz przez cały okres naszej zasiadki. Błąd – niesprawdzenie kulek! Szybko zaczęliśmy weryfikować swoje nęcenie, lecz już była połowa listopada zaraz mogła nadejść zima – stracona jesień? Nie – jesień, która stała się lekcją – jedną za pewne z wielu.
Weekend piąty.
Dziwnie jedzie się nad wodę w takim przypadku, zdaje sobie doskonale sprawę z porażki jednak coś mnie na łowisko ciągnie jakby chęć udowodnienia sobie, że teraz kiedy poprawiliśmy zanętę musi być lepiej.
Stoję nad wędkami wpatruje się w ciemność przede mną i zastanawiam się czy już nie za późno na zmiany? Jesień a prawie już zima to nie czas na eksperymenty tu albo dotychczasowa praca przynosi efekty albo efektów nie będzie wcale. Piki są nadal ale tu nie ma się co dziwić, leszcze przyzwyczajone przez miesiąc do łowiska nagle nie odejdą.Myśleliśmy przez chwilę o zmianie miejsca, lecz na to jest za późno, o rezygnacji, na to jest za wcześnie – więc walczymy. Piknięcia jakby też ucichły, jest głucha noc, temperatura poniżej zera, śpię w samochodzie nie licząc na brania, no może prawie – tego nikłego światełka nadziei przecież w karpiarzu zabić się nie da. Jesteśmy strasznymi idealistami, i chyba nasza moc wypływa głównie z wiary w to że dopóki zestawy są w wodzie zawsze może się coś wydarzyć, a może ta wiara to zaślepienie – może tak i nie mam nic naprzeciwko. Głośny, ba wręcz donośny dźwięk wyrywa mnie ze snu. Wypadam z samochodu. Tnę. Mam a raczej holuje rybę. Branie było potężne, jak dobiegałem do wędki miałem wrażenie, że jak tylko zablokuje hamulec ta potężna siła, która dotąd pozbywała mnie plecionki z kołowrotka porwie cały zestaw. Teraz gdy już mam kontakt z rybą, gdy rozpocząłem hol jestem pewny że mam do czynienia z wielkim karpiem.
Tak jak potężne było branie tak teraz mam potężny odjazd – kilkudziesięciometrowy – tak postępują na tej wodzie tylko naprawdę duże ryby. Wreszcie nadszedł po tylu tygodniach ten wyczekiwany moment, to spełnienie. Holuje ostrożnie jakby ta walka z rybą miała stanowić o ratunku tej nieudanej zasiadki, jakby miał być to przełomowy moment. Znam wodę bardzo dobrze i wiem gdze czyhają podczas holu niebezpieczeństwa. Ryb ucieka lekko na lewo to wymarzony scenariusz gdyż z tamtej strony jest głębiej, ryby z tamtego kierunku zawsze wyciągamy. Nerwowo nie mogę się doczekać dźwięku prześlizgującego się przez przelotki węzła łączącego linkę główną ze strzałówką.
Strzałówka ma około 40m i wtedy jest to najpewniejszy znak że karp jest za „garbiem” – najniebezpieczniejszym momentem holu, wypłyceniem z kilkunastu metrów na trochę ponad metr. Ryba jednak skręca z lewej na prawą stronę – nie jest dobrze bo idzie w kierunku tegoż garbia, a strzałówki jak nie ma tak nie ma. To już zaczyna być strach. Gdyby to był inny moment zasiadki, gdyby zima nie była tak blisko, gdyby nie była to porażka bo to przecież porażka jest inaczej bym teraz myślał, inaczej podchodziłbym do tego holu. Ten hol to walka o całą zasiadkę bo, że karp jest duży to wątpliwości nie ma, wyciągnąłem na tej wodzie sporo ryb i po kilkunastu metrach mogę stwierdzić czy ryba jest mniejsza czy też nie. Ta jest duża, ciężka jak każdy duży karp trzyma się dna co wyczuwam przez cały hol na świetnie przenoszącej drgania plecionce – to musi być karp zasiadki. Nagle węzeł łączący strzałówkę uderza o przelotkę szczytową – ufff jest za garbem, jest blisko. Świecę nerwowo czołówką po wodzie w stronę ryby, chcę go zobaczyć. Jednak jest jeszcze zbyt daleko.
Czuje w pewnym momencie mocne uderzenie łbem – tradycyjna sztuczka karpi – stawiają się bokiem w stronę wędkarza i mocno starają się potrząsać głową aby pozbyć się haka. W tym momencie w głowie stanęło mi to, że zmniejszyliśmy zestawy, tam jest szóstka hak a ja karpia ciągnę z 300m i to na plecionce. Drugie uderzenie, serce coraz mocniej mi bije, coraz bardziej szukam przeciwnika latarką w wodzie. Ja po prostu muszę wygrać ten hol, muszę. Trzecie uderzenie, ale jest coraz bliżej zaraz go zobaczę, zaraz podbiorę. Czwarte uderzenie… luz… Cisza, stoję ze spuszczoną głową, z wędką w ręce, dolnikiem wspartą o ziemię. Tego momentu wyrazić się nie da. Żyłka bezwładnie wchodzi w toń zbiornika. Spoglądam na niebo. Nie żadnych chmur, jest bardzo gwieździście. Biorąc głęboki wdech, mechanicznie zwijam żyłkę na kołowrotek… Tej nocy nie wywożę wędki z powrotem, zostawiam tylko tą, która wywieziona była przedtem. Wstaję rano – zima, no prawie bo bez śniegu. Przyjeżdża Darek i ostatniej nocy nie łowimy nic.. Przegrałem walkę zasiadki, przegrałem tą jesień….
.Jestem więźniem Sukowa bo mam ten zbiornik 10 minut od domu jeżeli światła na skrzyżowaniach nie ułożą się dla mnie w sposób niesprzyjający. Mogę dzięki temu tam być często. Zbiornik jak wiadomo udostępniony jest tylko dla członków koła nr 14 KKSM dzięki temu ogół łowić tam nie może. My karpiarze nie wchodzimy sobie w drogę, żaden z nas nie zajmuje drugiemu miejsca, mamy wspólne cele, o które walczyliśmy i dzięki którym możemy tworzyć ciekawy akwen dalej. Jest tam bezpiecznie (poza latem), mogę postawić marker i wiem, że nikt mi go nie zabierze. Oczywiście mogę łowić gdzie indziej, ale przez to, że mam tam taki komfort najczęściej wybieram tą wodą – dlatego właśnie jestem jej więźniem… Więźniem Sukowa
Krzysztof „Woziu” Woźniak
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 – #szmaragdowystaw
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 Mówią, że rodziny się nie wybiera. Tą sobie wybraliśmy. Przyszywany wujek, ciocia, brat, siostra a tak naprwdę grupa obcych ludzi a jednak...
Family Carp Gajdowe 2024
Family Carp Gajdowe 2024 Nic nie dzieje się bez przyczyny, Wszakże nagroda z "Kruszyniady Karpiowej" musi trafić w dobre ręce. Skąd ta pewność ??? 11 Lat organizacji imprez, brak...
Jerzyn – Przyjacielskie Klimaty
Jerzyn - Przyjacielskie Klimaty Przed wyjazdem z Przemkiem pytanie " Jaki charakter wyjazdu" ? Chill - oczywiście , chciałbym nie robic nic na ile to się uda. Hmmm - ja nie mogę,...
Życiowe Dobro #klasztorne
Życiowe Dobro #klasztorneZa życiówką można gonić bądź na nią cierpliwie czekać. Najlepsze w tej całej zabawie jest to, że każda forma próby jej pozyskania nie gwarantuje sukcesu,...
Kolorowy Brak Snu na Czarnym Stawie
Kolorowy Brak Snu na Czarnym StawieSwojej sympati dla działań Polskiej Federacji Wędkarstwa Karpiowego nie kryję, ale przez kilka dni rozważań jak bym chciał by wyglądał ten...
Dzieło powstałe z ………….. Sentymentu
Dzieło powstałe z ........... sentymentuPortal dla ludzi z pasją a przede wszystkim dla moich przyjaciół. Propozycja z kategorii " nie do odrzucenia", mająca na celu ocelenie od...
Dobro Klasztorne – Przewrotny Czynnik Szczęścia
Przewrotny Czynnik SzczęściaGdy kilkukrotna próba napisania tego w formie tekstowej spowodowała, iż doszedłem do wniosku, że nic innego nie napiszę niż to co powiedziałem,...