Z przedwiośnia part1
Minęła zima – zima pełna wspaniałych planów wędkarskich które zapewne wygrały z planowaniem realnego życia, które dla wielkiego fanatyka wędkarskiego jest sprawą zawsze drugorzędną. Pamięta , iż dzieli los z osobą która to wszystko toleruje dając mu każdego dnia siłę do walki ze swoimi słabościami by sprostać swojej pasji – pasji która choć dla wielu niezrozumiała stała się najważniejszym elementem składowym żywota które wiedzie………..Śledziliśmy wszyscy przygotowania do tego sezonu. Wiedzieliśmy , jak może być wspaniały i jedno jest pewne. Do tej lektury zaleca się następujący zestaw czytelnika. CZAS, SZKLANICĘ DOBREGO TRUNKU I CZYSTY UMYSŁ z odrobiną feelingu………..
Wiosna to chyba moja ulubiona pora roku. Jak tu wysiedzieć w domu, gdy na łonie natury tyle się dzieje? Wszystko budzi się do życia, za sprawą coraz to dłuższych dni i podwyższającej się średniej temperatur. Otaczający nas świat staje się istną kolorowanką w rękach matki natury, a my niczym kilkuletnie dzieci potrafimy gapić się na każda stronę z osobna godzinami.
Oczywiście są miejsca gdzie strony z tejże kolorowanki nie będą docierały do naszych wędkarskich zmysłów. Czas spędzony w pracy, w mieście, domu czy pubie. Zagłębiając się tam w pęd dzisiejszego świata, skutecznie omijają nas walory tej pory roku , migotając gdzieś tam w zgiełku codzienności.
W ten magiczny czas przedwiośnia i początku wiosny postanowiłem spędzić możliwie jak najwięcej czasu nad woda, czyli tam gdzie czułem, że być powinienem. Wiosen mi na koncie przybywa jak każdemu i zaczynam zachowywać się tak jak jakbym wiedział, ze będzie ich już mniej niż więcej . Chyba się starzeje Tylko ja i Ona ze swą kolorowanką. Czasem zastanawiam się, czego tu chcieć więcej ?
No jak to czego ? Wędki, trochę wędkarskiego majdanu i najważniejsze, czyli czas.
Tak jak i większa część moczykijów, dziele ducha miłośnika przyrody z wędkarskim sercem. To wędkarskie marzenia, wyzwania i plany napędzają mnie do życia i dają siłę. Tak więc będzie to materialik nie tylko przyrodniczy, ale i wędkarski. Nie użyłem słowa „karpiowy”, bo to nie jedyna wybudzająca się ryba na jaką w kwietniu będę polował. Moim wyzwaniem w tym miesiącu będzie ryba o oliwkowo złotych barwach i pięknych czerwonych oczach.
Tak – zapoluję na budzącego się Lina. Czy mi się uda w kwietniu ? Dotąd swe przygody pod znakiem „Tinca Tinca” zaczynałem w maju, gdzie namierzenie tego godnego przeciwnika jest już całkiem łatwe, o ile uważnie przeglądamy się stronnicom naszej „kolorowanki”. Matka natura pokarze nam wszystko, trzeba tylko poświęcić czas i wiedzieć czego szukamy. Z takim podejściem ruszyłem w kwietniu nad wodę. Na początku więcej obserwować niż łowić. W sumie to na tym ostatnimi laty skupia się moje wędkarstwo.
Stacjonarne , że tak powiem karpiowe obozy rozbijam z rzadka wyruszając na kontynent w poszukiwaniu większych ryb, czy polepszaniu sobie „wagowych” statystyk, jak kto woli.
Nie powiem ze tego nie lubię. Każdy lubi odpocząć i przy okazji połowic taaakie ryby, ale na tego typu wypadach, gdzie często jestem zmuszony zabukować wcześniej stanowisko zaczynam odczuwać pewien niedosyt, czegoś mi brakuje. Na stanowisku czuje się jak uwięziony, nie mam możliwości wyeksploatowania wody po swojemu. Sytuacja sprowadza się do tego, ze czasem pomimo iż wpadnie ryba życia czy dwie, a z życiowkami wiadomo- z biegiem czasu coraz rzadziej, czasem wracam z takiej wyprawy nie spełniony wędkarsko. Dociera do mnie że ja w gruncie rzeczy nie jestem „prawdziwym karpiarzem” , takim którego obraz namalowały nam dzisiaj wędkarska prasa i sieć. Łowienie z marszu, upatrzenie zdobyczy, nie zawsze karpia sprawia mi ogromna radość. Nie wiem? Być może odzywa się we mnie chęć „polowania”. Jak za bardzo dawnych czasów wypatrywanie dołków i pstrągów w pomorskich strumykach.
Karp jednak gdzieś tam zostanie ze mną na zawsze. Nie będzie to jednak ciągła gonitwa za coraz to cięższymi rybami. Zbyt wiele innych aspektów wędkarstwa gdzieś mi przez to zaczęła umykać. Czy aby na pewno nie będzie to gonitwa, bo w sumie co za różnica ? Czy będę próbował pobić swój rekord lina, leszcza, szczupaka czy brzany. Marzenia o rybach dużych jak na swój gatunek, to naturalna rzecz. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie łowić w miejscach gdzie taki okaz pływa. Dokładnie tak jest na moim kwietniowym jeziorku, z góry wiem że nie mam szans na nowy osobisty rekord ani karpia , ani lina. Z ekwipunku wykluczam wagę, a mimo to do domu wracam kilka razy spełniony…
No ale nie będę was tu zanudzał moimi wędkarskimi ideologiami czy filozofią wędkarza myśliciela..
Kilka słów o wodzie. Hmm .. Powiedziałby angielska „dzika”, choć to woda klubowa, można by tu porównać to do polskiego PZW, czyli nie komercja, ale czy dzika ? To całkiem odrębny temat..Wodę trochę znam, a jeśli chodzi o klub, to w tym sezonie, po kilku latach „karpiowej tułaczki”, do niego wracam. W klubie mam różne wody jeśli chodzi o stopień trudności, ta leży gdzieś po środku. Nie jest to woda gdzie w każdym miejscu można złowić karpia, nie jest tez przerybiona. Jest to stara kilkuhektarowa żwirownia, do klubu należąca od 50-ciu lat. Niestety nie pływa już tam żadna ryba z tego okresu. Zamieszkujące zbiornik karpie są stare, ale nie przekraczają 10-ciu kg. Największa złowiona ryba o jakiej słyszałem miała 19 funtów, czyli woda omijana przez rasowych łowców okazów. Nie będę ukrywał ze przeze mnie swego czasu również.
Nie będę tez pisał, ze nie liczy się wielkość poławianych ryb, bo to nie do końca prawda. Gdzieś tam mam nadzieje na spotkanie z jednym z tych większych, których w jeziorze pływa tylko kilka. Szanse są niewielkie, ale to chyba tym lepiej dla mnie, gdyby dawały się łowić na „pierwszej zasiadce” to wypady w to miejsce straciłyby dla mnie jeden z ważnych elementów.
Początkowo w planach miałem zamiar spędzić kwiecień, jak i z resztą cały sezon na White Lake. Woda trudniejsza, choć nie naj- trudniejsza, kilka ryb w roku odrabiając sumiennie lekcje można wyjąć. Trzy lata wstecz skopała mi karpiowy tyłek kilkanaście razy. W tym roku po powrocie do klubu mam zamiar poświecić jej trochę czasu. Jednak dłuższa zima mocno ograniczyła dostęp do tej wody i większość miejscówek gdzie można by rozbić namiocik czy choćby parasol, przez podwyższony poziom wody znalazła się pod lustrem. Sytuacja ta zepchnęła mnie na pobliskie jeziorko, nad którym to spędziłem cały kwiecień i przyznam ze wędkarsko się tam spełniłem.. Łowiłem tam kilka lat temu latem i woda okazała się dość czytelna i w sumie prosta, co w polaczeniu z brakiem dużej ryby, skutecznie mnie od niej odepchnęło. Przedwiośnie to jednak co innego. O tej porze ją jakoś przegryzę, a i odjazdy w nadmiernych ilościach co noc mi raczej nie zagrażają. Jest tez Lin, a że woda w miarę kameralna, to powinno mi się udać namierzyć jednego czy dwa, o ile się w kwietniu wybudzą, bo to najzimniejszy Kwiecień jaki pamiętam.
Jest plan i chęci, no to do dzieła. Pierwszy kwietnia. Po kilku jednodniowych wypadach w marcu. Nie uwzględniam ich w materiale bo w marcu tego roku nie było nawet śladów przedwiośnia. Pierwszego kwietnia decyduję się zaliczyć inaugurującą sezon nockę, ale wyruszam już z rana, chce spędzić trochę czasu na obserwacji wody i poznaniu dna, w miejscu które ewentualnie wybiorę na te krótką zasiadkę. Po dwugodzinnym spacerku i kilku kawkach, decyduje się osiąść na wejściu do zatoczki. Jest zimno, woda ma temperaturę sześciu stopni ,a powietrze zaledwie jeden. Do tego ten północno wschodni na zmianę ze wschodnim wiatr. Koleżka Rudzik z trudem utrzymuje się na dolniku wędki.
Pogoda nie napawa optymizmem jak i brak jakiejkolwiek aktywności na wodzie, ale się rozkładam. Mam ze sobą dwie wędki, jedna to „linówka” o krzywej ugięcia 1.5 lb, a druga to lekka karpiówka 2.75 lb.
Te wędki towarzyszyć mi będą przez cały kwiecień. Tego dnia karpiówkę kładę w czterometrowym dołku. Jest to w sumie jedno z głębszych miejsc w zbiorniku, a linówkę niecały metr płycej na dość szerokiej półce. Zestawu na lina nie nęcę luzem w ogóle. Jedyna zanęta to pinka w zamkniętym koszyku, który stanowi cos na podobieństwo karpiowej metody i trzy sztuczne pinki na włosie. Na karpiówkę z kolei lecą cztery kulki i mała siateczka pva, właściwie tylko ze smakiem i zapachem, sprasowany zalany pył.
Siadając przy kawce zadaje sobie pytanie. – Czy cię stary pogięło ? Przecież ta bryndza to najgorszy scenariusz jaki mogłeś trafić. Nie dbam o to. Przynajmniej się wyśpie w śpiworku, zaczynało mi tego grubo brakować, podobnie jak bliskości natury.Ptaki są głodne, a głód sprawia, iż nie są tak płochliwe jak w cieplejszych porach roku. Zima zdecydowanie przesadziła w tym roku o kilka tygodni.
Swoje legowisko rozbijam tak , że arktyczne powiewy bez problemu wdzierają się do środka mego schronienia. To cena jaka płacę za możliwość obserwacji wędek i dostępnej dla mnie części zbiornika. Dobrze że mam przynajmniej chusteczkę do nosa heh.
Zbliża się zachód słońca, które niestety zachodzi za moimi plecami. To z kolei cena jakę płacę za obławianie domniemanego zimowiska. Nadchodzi długa jeszcze noc i rezygnuje już z kawy. Zalewam kubek herbaty i wpatruje się w surowe otoczenie , które pięknie podkreśla chowające się za horyzontem słońce.
Pijąc herbatę, poza obserwacją otoczenia, robię to co zwykle. Rozmyślam, snuje plany na rozpoczynający się sezon. Ze stanu tego wyrywa mnie dźwięk sygnalizatora. Krótki ale jakże dobitnie, wyraźny i czysty. To linowka, choć przyznam , że moja wiara w wyłuskanie lina na tej zasiadce poddana została ciężkiej próbie. Jeszcze za wcześnie… ale ?
Podbiegam do wędki, sygnalizator przyklejony do kija, a żyłka luźna. Podnoszę kij, wybieram trochę luzu i… jest ! Szybko dociera do mnie ze to karp. Delikatna wędka pokazuje co kryje w dolniku przy próbie odciągnięcia ryby od przytopionego drzewa po mej prawicy. Spisuje się idealnie, jest dość miękka, bo z uwagi na krótki i delikatny przypon musi być taka. Musi też być mocna i jest.Walkę wygrywam i jeszcze o zachodzie do zdjęcia pozuje piękna ryba.Przylow ? Hmm.. I tak i nie. Jedno jest pewne, ryba bardzo cieszy.Wędkę zarzucam tak samo. Zbliża się noc, jest zimno, temperatura spada do minus sześciu. Brak grzejnika powoduje iż zaliczam w nocy kilka herbat. Budzik nastawiam na chyba szósta, nie mogę doczekać się świtu.
Wstaje o zaplanowanej porze, jeszcze jest ciemno, zanim wstawię wodę na kawę podchodzę do wędek i nie wierze. Znowu zestaw delikatniejszy. Sygnalizator spadł z linki, było branie, a ja zapatulony w śpiworze nie słyszałem radia. Wybieram luz i zaczynam czuć charakterystyczne „skakanie” po krzakach. Wiem ze nic tu nie poradzę. Bezsilność boli, tym bardziej ze na końcu jest ciągle ryba. To karp, który po zacięciu desperacko wystrzelił do zatoczki po prawej, pełnej zaczepów w postaci podtopionych drzew i korzeni. Po chwili prób i namysłu tnę żyłkę. Chyba wole żeby karp wyrwał sobie hak sam… Poranna porażka, co zrobić ? Nie pierwsza i nie ostatnia.
Podsypuje w miejsce trochę białych robaków, co okazało się bledem. W łowisko weszły leszcze, których to w tym zbiorniku łowić nie mam zamiaru. Po jakimś czasie leszcze odchodzą, ale żadnej innej aktywności nie notuję.
Jeśli chodzi o pogodę to dzień nie przynosi żadnych zmian. Świeci słońce ale jego promienie studzi bardzo zimny wiatr, nie pozwalając ugrzać się nawet w południe. Temperatura kreci się kolo zera .
Pstrykam kilka fotografii do wiosennego albumu i chociaż w ten sposób wykorzystuje światło słoneczne.
Dzionek mija bardzo szybko, cos po 19-stej pakuje majdan i do domciu.Pierwsza nocka przyniosła mi smak zwycięstwa jak i porażki, a jeśli chodzi o pogodę to delikatnie mówiąc , nie była wymarzona. Twarz smagana zimnym wiatrem przybrała indiańskiej tonacji, wargi popękane i wyschnięte, no i ten ciągły katar. Kto by tam na to zwracał uwagę. Na pierwszej nocce udało mi się złowić karpia i to w takich warunkach. Do domu wracam spełniony.
Ósmego Kwietnia Nad wodę przybywam o świcie płosząc żerującego Kormorana.
Ptak który z wędkarskiego punktu widzenia stanowi na wyspach nie mały problem, ale nie będę tu o tym więcej pisał.To jednodniowy wypadzik, na którym spędzam jak zwykle trochę czasu na obserwacji wody, szukając interesujących mnie zjawisk.
Oznak budzącej się do życia ichtiofauny, a w szczególności linowych bąbli. Jednak nic z tego, jeszcze za zimno. Woda nie ma nawet siedmiu stopni, a jeśli chodzi o cala resztę to ślady wiosny są znikome.Baziowe paczki od prawie dwóch tygodni wyglądają tak samo, wszystko się jakby zatrzymało..
Głód w przyrodzie sprawia iż Dzikie Gęsi, przestają być dzikie..
Wiosno gdzie jesteś? Jesteś potrzebna !Tego dnia godzinami przyglądam się Czapli, która większość dnia spędza na wyspie oddzielającej jedna z zatok jeziora.Pomimo długiej zimy, jakoś sobie tam ptaszyna radzi.Przez cały dzień do mojej pułapki na Lina skutecznie dobijają się Leszcze. Brak aktywności e ze strony interesujących mnie gatunków powoduje, ze odchudzam zestaw i bawię się trochę wyłuskując kilkanaście leszczy.Koło 15-stej podcinam cos walczącego. Ooo, to chyba mały karpik, no i się nie pomyliłem. Bobasek na tak delikatnym zestawie podnosi trochę poziom adrenaliny. Żegnając się z małym koleżką, proszę go ładnie by obudził babcię.
Była to jedyna niespodzianka na lekkiej wędce. Ot taki bonus przy zabawie z leszczami. Potem już były tyko leszcze.Bobo chyba nie do końca zrozumiał o co go prosiłem, bo karpiówka, pomimo iż pielęgnowana i po zastosowaniu kilku zabiegów, głównie odchudzających, milczała do końca dnia. Który to zleciał dość szybko. Czekam na zachód słońca i zegnam się z tym miejscem.Było bardzo fajnie, ale ciągle zimno. Czternastego Kwietnia Nad wodę docieram po południu. Po raz pierwszy w tym roku temperatura ma osiągnąć zawrotne dziesięć stopni w nocy! Ach co za radość ! Woda zaczyna się nagrzewać, ma dokładnie dziewięć stopni. Moja nadzieja na wybudzającego się lina powraca.Nie ma słońca, niebo jest zachmurzone i z przerwami lekko siąpi, ale południowo zachodni wiatr niesie całkiem przyzwoita temperaturę.
Na brzegu, choć jeszcze zieleni nie wiele, to da się zauważyć wiosnę. W końcu to kwiecień.Nie spieszę się ,siadam na zawietrznej części zbiornika i wypatruje śladów czerwonookiej piękności. Normalnie na tego typu wodzie wybrałbym stronę nawietrzna, czyli wiatr w twarz, ale nie podejrzewam karpi o chodzenie za wiatrem, jeszcze nie. Woda jeszcze za zimna i przez ostatnie dwa tygodnie praktycznie nie było słońca. Gdybym z kolei był Linem , to wybrałbym dokładnie to miejsce. Do tego każda jego ewentualna aktywność będzie bardzo czytelna .
Nie zdarzyłem dopić kawy i jeeest !!! Sznurek bąbli leniwie przesuwa się po tafli jeziora. Niesamowite emocje i wzrost adrenaliny nie pozwalają w spokoju dopić kawy. Zostaje tu na noc. Podczas rozkładania wędki spławia się Lin i już nie mam żadnych wątpliwości. Zielonooliwkowe zlotem połyskujące ciało leniwie przewala się na powierzchni wody. Ręce zaczynają się trząść, a oddech przyspiesza. W niedługim czasie wędka ląduje we wodzie i zaczęło się …..polowanie na Lina. Karpiówkę na razie zostawiam na brzegu, nie rozkładam tez namiotu, nie zanosi się na grubszy deszcz, a nie chce wypłoszyć ryb, żerowały będą zapewne bardzo krótko i wypadałoby wykorzystać te chwile jak najlepiej. Akcja kreci się zaledwie dziesięć metrów od brzegu, po skosie od mojego stanowiska, ale jednak. Nie chce zmącić spokoju i ciszy jaka panuje w tym miejscu. Resztę sprzętu przykrywam nierozłożonym namiotem i siadam na foteliku przy wędce. Wracają emocje i wspomnienia z dawnych wędkarskich lat. Na jeziorze jestem sam i jest po prostu magicznie. Do tego ten element „polowania”, który wiadomo od upatrzenia zdobyczy się musi rozpocząć.
Czuje się niczym myśliwy. To nie to samo co letnie polowy lina w miejscu wcześniej przygotowanym i o porze w której wiadomo ze się pojawi. Latem jest tez mniej wybredny, woda mniej przejrzysta itd. Bardzo lubiłem takie letnie przysiadki ze spławikiem, ale to co robię teraz przyprawia mnie o lekkie ciarki. Nęcę tylko punktowo pinka, nie mogę założyć jej na haczyk, czy raczej włos, bo szybko zaciąłbym leszcza czy plotkę, których tu nie brakuje. Przynęta to trzy sztuczne robaczki na mini d-rigu i mocnej brzanowej 14-ce. Zestaw jest tez samo zacinający.
Na brzegu, choć jeszcze zieleni nie wiele, to da się zauważyć wiosnę. W końcu to kwiecień.Nie spieszę się ,siadam na zawietrznej części zbiornika i wypatruje śladów czerwonookiej piękności. Normalnie na tego typu wodzie wybrałbym stronę nawietrzna, czyli wiatr w twarz, ale nie podejrzewam karpi o chodzenie za wiatrem, jeszcze nie. Woda jeszcze za zimna i przez ostatnie dwa tygodnie praktycznie nie było słońca. Gdybym z kolei był Linem , to wybrałbym dokładnie to miejsce. Do tego każda jego ewentualna aktywność będzie bardzo czytelna .
Nie zdarzyłem dopić kawy i jeeest !!! Sznurek bąbli leniwie przesuwa się po tafli jeziora. Niesamowite emocje i wzrost adrenaliny nie pozwalają w spokoju dopić kawy. Zostaje tu na noc. Podczas rozkładania wędki spławia się Lin i już nie mam żadnych wątpliwości. Zielonooliwkowe zlotem połyskujące ciało leniwie przewala się na powierzchni wody. Ręce zaczynają się trząść, a oddech przyspiesza. W niedługim czasie wędka ląduje we wodzie i zaczęło się …..polowanie na Lina. Karpiówkę na razie zostawiam na brzegu, nie rozkładam tez namiotu, nie zanosi się na grubszy deszcz, a nie chce wypłoszyć ryb, żerowały będą zapewne bardzo krótko i wypadałoby wykorzystać te chwile jak najlepiej. Akcja kreci się zaledwie dziesięć metrów od brzegu, po skosie od mojego stanowiska, ale jednak. Nie chce zmącić spokoju i ciszy jaka panuje w tym miejscu. Resztę sprzętu przykrywam nierozłożonym namiotem i siadam na foteliku przy wędce. Wracają emocje i wspomnienia z dawnych wędkarskich lat. Na jeziorze jestem sam i jest po prostu magicznie.
Do tego ten element „polowania”, który wiadomo od upatrzenia zdobyczy się musi rozpocząć. Czuje się niczym myśliwy. To nie to samo co letnie polowy lina w miejscu wcześniej przygotowanym i o porze w której wiadomo ze się pojawi. Latem jest tez mniej wybredny, woda mniej przejrzysta itd. Bardzo lubiłem takie letnie przysiadki ze spławikiem, ale to co robię teraz przyprawia mnie o lekkie ciarki. Nęcę tylko punktowo pinka, nie mogę założyć jej na haczyk, czy raczej włos, bo szybko zaciąłbym leszcza czy plotkę, których tu nie brakuje. Przynęta to trzy sztuczne robaczki na mini d-rigu i mocnej brzanowej 14-ce. Zestaw jest tez samo zacinający.
Czy się sprawdzi ? Liny przeważnie łowie włosowo, ale konkretnie z ta kombinacja to mój debiut. Mija godzinka. Zatopiony koszyk z pinka przy brzegu podpowiada ze wypadałoby ściągnąć zestaw i go napełnić. Jest pusty. Jeszcze tydzień temu wypełzanie z koszyka zajmowało pinkom dwadzieścia minut więcej, a niespełna tylko trzy stopnie różnicy. Tak tez robię zwijam, wypełniam pułapkę, przy okazji sprawdzam końcówkę zestawu i rzut w to samo miejsce.
Siedzę już dobra chwile, nie marnuje więcej robaczków przy brzegu, teraz spoglądam na zegarek. Jeszcze jedno wypełnienie ,jeden rzut i rozkładam karpiówkę, które kładę w przerwie pomiędzy kamienistymi pasami , jakieś czterdzieści metrów od brzegu. Ryby nie pokazują swej obecności już z dobra godzinę i tracę wiarę. Rozkładam tez namiot.Jest cos po wpół do ósmej. Pik pik.. Podnoszę kij i po chwili wiem ze to Lin. Co za emocje, chociaż podczas holu dochodzę do wniosku, że ryba jest dość przeciętna jeśli chodzi o rozmiar. Jednak nie dbałem wtedy o to, chciałem podebrać pierwszego lina w sezonie i podebrałem. Był przepiękny !Wypełniam koszyk i zarzucam w to samo miejsce. Zdarzyłem zatopić żyłkę, podwiesić sygnalizator i jedzie, nie wierze. Podcinam i czuje trochę większy opor, dość emocjonująca walka pod samym brzegiem i udaje się podebrać rybę .
Kolejny Lin ! Co za wieczór i niesamowite emocje. Równie piękna i zdrowa ryba.Po tej rybie strzelam z procy kilkoma siateczkami pva z pinka, co w konsekwencji ściąga leszcze i zmuszony jestem na noc przezbroić zestaw na karpiowy. Chcę się wyspać.. i się wysypiam całkiem nieźle. W nocy nie dzieje się nic. Wstaje skoro świt z nadzieja na piękny wschód słońca, lecz nic z tego. Niebo jest zaciągnięte iście z angielska. Sprawdzam zestawy, przerzucam wędki. Nie nęcę, siedzę i obserwuje sprawiającą wrażenie martwej, wodę. Około wpół do dziewiątej z zadumy wyrywa mnie delikatne branie na karpiówce. Branie delikatne, ale hol całkiem, całkiem emocjonujący. Ryba przy brzegu zdecydowanie nie chce się dać podebrać, ale w końcu się udaje… i co tam, pstrykniemy sobie fotkę.
Po wypuszczeniu ryby, posyłam z procy kilka kulek i wtapiam się ponownie w otoczenie. Praktycznie cały czas mży. Liny na których to czekam aktywność zaczynam podejrzewać o tylko popołudniowe pory zerowania. Nic- poczekamy, może się zdradza. Chyba się nie pomyliłem, bo o trzynastej dopatruje się dwóch sznurków bąbli, bez wątpienia przynajmniej dwie ryby. Niestety nie we wczorajszym szczęśliwym miejscu i mam problem z posłaniem tam wędek. Po kilku próbach jakoś się udaje, musze rzucać po części z boku i z pod siebie. W niedługim czasie pułapka jest na swoim miejscu, a ja siedzę jak na igłach. Mija godzina i zaczynam myśleć o zwinięciu zestawu by uzupełnić pinkę, gdy nagle sygnalizator przykleja się do wędki. Żyłkę mam na klipsie wiec nie jedzie, zamiast tego wędka wygina się niemiłosiernie. Na szczęście siedzę blisko kij i w porę ja chwytam, rozpoczyna się wspaniała walka, wiem już ze to Lin i to nie maleństwo. Robi się gorąco, od ryby dzieli mnie trochę krzaków i podtopionych korzeni, a ryba zdaje się tez o nich wiedzieć. Holuje ja na granicy wytrzymałości zestawu. Po kilku minutach już na spokojnie zaglądam w podbierak. – Jeeest !
Daleko jej do mojej linowej życiowki. Jeśli chodzi o wagę to może i jeszcze raz tyle, ale jestem mega zadowolony i nawet nie myślę o podziałkach na wadze czy miarce. Jak to mawia mój ” sieciowy przyjaciel” – liczy się feeling.
Zanim decyduję się pstryknąć sobie z nią portret, zostawiam ja w podbieraku i zarzucam wędkę w to samo miejsce. Wiem , że czas żerowania nie będzie zbyt długi, niech metoda robi swoje.
Szczerze mówiąc to mocno liczę na kolejne branie, które nie następuje. Podejrzewam , ze hol skutecznie wypłoszył resztę linowego towarzystwa z tego miejsca.
Tego dnia udaje mi się przechytrzyć jeszcze jednego Lina. Na branie czekam jakieś dwie godziny. Ryba mniejsza od poprzedniej ale jest piękna, jak z reszta każdy przedstawiciel tego gatunku. Dość mocno siąpi z nieba i rezygnuje z portretu.Karpiówka z kolei milczy cały dzień. Czas mija dość szybko i zaraz będzie zmierzchać. Niebo przejaśnia się nawet na chwile, ale z podziwiania zachodu nici. Rozbiłem się w niezłych krzakach , a zachód znowu za plecami.Cóż. skutki uboczne „polowania” w polaczeniu z cena za poczucie dzikości i bliskości natury.
Taki to sobie ma dobrze. Wypłynie na otwartą przestrzeń, odwróci się w odpowiednia stronę i ma wszystko jak na dłoni. Tylko pozazdrościć..”Pełnołuska noc” Robi się ciemno. Księżyc w kształcie cieniutkiego rogalika, wiec będzie bardzo ciemno.
Linówka już przerobiona na karpiówkę i obydwie wędki we wodzie, choć jeśli chodzi o karpie, to nie jest to najlepsza strona zbiornika i nie liczę zbytnio na jakieś nocne akcje. Ostatnia herbatę spijam przy wędkach i delektuje się otaczającym mrokiem i cisza, z rzadka przerywana odgłosem dzikiego ptactwa. Nie pada i jest w miarę ciepło co powoduje ,ze spędzam tam jakąś godzinę po czym idę spać.
Prawie zasypiam i dzwoni telefon. Krystian- przyjaciel i kompan wędkarskich wypraw. Długo rozmawiamy o ….. wiadomo o czym. Planujemy , wspominamy ubiegły sezon i letnia wyprawę, na której myśl robi mi się cieplej. Przyjemnie było się do kogoś odezwać….. Zasypiam. Śni mi się zeszłoroczny, zamorski wypad. No i te ryby…. Ogromne, pełnołuskie. Musiałem się nieźle spocić, ale nie było mi dane delektować się tym snem zbyt długo. Wskazówka nie dobiła jeszcze do północy i wybudza mnie radio pik pik pik pik. Taki sen potrafi namieszać. Przez chwile nie mogę się odnaleźć. – Jestem tu i teraz i to tu pika ! Wybiegam z namiotu już w pełni w realu, podnoszę wędkę i zaczynam walkę. Karp nie chce się poddać łatwo. Do brzegu podciągam go w miarę szybko, ale o podebraniu z zaskoku nie ma mowy, odjeżdża , muruje.. Mija chwil kilka i w końcu ryba daje się naprowadzić. Unoszę podbierak i chyba wybąknąłem na glos – pełnoluski , poprzedzone słowem , którego nie wypada cytować. Chyba pierwszy raz w życiu udało mi się wyśnić rybę. heh.
Karpiowi się trochę z rozmiarem odbiegło od tego ze snu, ale co tam, okoliczności połowu tez inne niż we śnie. Jest super !!! Znowu spędzam trochę czasu przy wędkach, po czym wtulam się w śpiworek. Nie mija nawet godzina i mam kolejne branie, kolejna walka w krzakach i znowu wygrywam. Niewiarygodne. Jedna rybę już wyśniłem, ale żeby dwie!?Czuje się niczym poszukiwacz pewnego metalu, ze dwa wieki temu na Alasce, który właśnie dokonał wartościowego odkrycia…. Mała sztabka złota! Jest przepiękny!
Ryby bardzo cieszą, zwłaszcza ze widać jeszcze wyraźne ślady zimowego letargu. Z ciała każdej ściągam dość sporo pijawek. To znak , że jeszcze mało pływają.
Reszta nocy mija spokojnie. Poranek nie przynosi żadnych meteorologicznych zmian, znowu niebo zaciągnięte i lekka mżawka, ale jakby cieplej. Dzięki o stwórcy za południowy wiatr. Liny się nie pokazują, a karpiówka milczy. Cos koło dwunastej się zwijam, bo za trzy godziny musze być w pracy. Do tego czasu przyławiam kilka leszczy i jednego z nich dokumentuje zdjęciem.Jestem już spakowany i prawie gotowy do drogi. Prawie bo wędki jeszcze we wodzie i gdzieś tam kreci się nadzieja na karpia czy lina. Coś przed trzynastą karpiówka ożywa, a woda obdarowuje mnie piękna ryba. Znowu pełnołuski.. Yeah.. I to na samo „do widzenia”.
Pakuje się już w lekkim pospiechu. Do pokonania przeszło pięćdziesiąt kilometrów, a trzeba jeszcze wziąć jakiś prysznic. Oby tylko nie trafić na jakiś zakorkowany odcinek. Przecież nie mogę się znowu spóźnić.. Do pracy dobijam na czas. No prawie, ale w niesamowicie dobrym nastroju.
Adrian Baszczyk
15lat …… minęło
15lat minęło ........ #PFWK Co by było gdyby ??? nie było niczego. Wiary, nadzieii i miłości. Szacunku, pasji przez prawdziwe P, szansy którą cały czas otrzymujemy,...
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 – #szmaragdowystaw
Miłość, Szmaragd & Family VOL2 Mówią, że rodziny się nie wybiera. Tą sobie wybraliśmy. Przyszywany wujek, ciocia, brat, siostra a tak naprwdę grupa obcych ludzi a jednak...
Family Carp Gajdowe 2024
Family Carp Gajdowe 2024 Nic nie dzieje się bez przyczyny, Wszakże nagroda z "Kruszyniady Karpiowej" musi trafić w dobre ręce. Skąd ta pewność ??? 11 Lat organizacji imprez, brak...
Jerzyn – Przyjacielskie Klimaty
Jerzyn - Przyjacielskie Klimaty Przed wyjazdem z Przemkiem pytanie " Jaki charakter wyjazdu" ? Chill - oczywiście , chciałbym nie robic nic na ile to się uda. Hmmm - ja nie mogę,...
Życiowe Dobro #klasztorne
Życiowe Dobro #klasztorneZa życiówką można gonić bądź na nią cierpliwie czekać. Najlepsze w tej całej zabawie jest to, że każda forma próby jej pozyskania nie gwarantuje sukcesu,...
Kolorowy Brak Snu na Czarnym Stawie
Kolorowy Brak Snu na Czarnym StawieSwojej sympati dla działań Polskiej Federacji Wędkarstwa Karpiowego nie kryję, ale przez kilka dni rozważań jak bym chciał by wyglądał ten...
Dzieło powstałe z ………….. Sentymentu
Dzieło powstałe z ........... sentymentuPortal dla ludzi z pasją a przede wszystkim dla moich przyjaciół. Propozycja z kategorii " nie do odrzucenia", mająca na celu ocelenie od...